Dodaj wpis w tym temacie
Spis tematów | Strona: 1 2 3 ... 92 93 Wyślij wiadomość do admina |
Przewiń wpisy ↓ | BEZ... K A S Z A N Y !!!!!!!!!!!!!! |
2005-07-16 (19:42)![]() Data rejestracji: 2005-02-20 00:00:00 Ilość postów: 2184 ![]() | wpis nr 21 571 [ CZCIONKA MONOSPACE ] pieprz z perspektywy schronisko wygladalo jak preparat pratków z plwociny co nalezala do ostatniego w miecie skurwysyna kiedy zostane poetka bedzie mi wolno obgryzac paznokcie zeby wszyscy widzieli jak jestem wrazliwa miesozerna szarancza bedzie sie lasic pod moimi stopami i szczerzyc kly (taki atawizm lokalna atrakcja) nie bedzie zagadek bo cialo stanie sie widoczne wczeniej jakby wzbudzone do czasu kiedy dojrzeja agonie i bedzie za póLno zeby stracic dziedzictwo (wiec patrz teraz na mnie szczególnie kiedy sie obnazam – warstwa za warstwa rozgoryczam) w kociele tym prowincjonalnym schronie profesjonalizm z pewnocia zyska jakby nowy wymiar krzyzujac sie w obrebie jednego gatunku: pies bozy i krówka objawienie chimera co u stóp gaworzy taka mierc glupia – wcinietym w ziemie udusic sie sola |
2005-07-16 (19:43)![]() Data rejestracji: 2005-02-20 00:00:00 Ilość postów: 2184 ![]() | wpis nr 21 572 [ CZCIONKA MONOSPACE ] epicentrum moze tak: suszymy pranie ani jedna ryba nie wisi na sznurze przeznaczonym do wieszania bielizny nikt z nas nie wierzy we wlaciwe przeznaczenia i malomiertelne upadki bialych gaci które w nastepny wtorek posluza jednemu z nich za odkrycie fenomen codziennoci: dwanacie klisz wiszacych nad stolem (taki dzien) co ma sie dziac dzieje sie wlanie nad stolem na stole lezy zimna ryba nad stolem zbieraja sie chmury my zbieramy bielizne nadal nikt z nas nie wierzy we wlaciwe przeznaczenia taki dzien pada jakie slowo i wszyscy juz wiedza: nie pierwszy nie ostatni wiec moze tak: ja zajme sie domem tymi wszystkimi niepotrzebnymi meblami zrobie muzyke ty bedziesz tanczyl i bedziesz sie mial |
2005-07-16 (20:09)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 574 [ CZCIONKA MONOSPACE ] KS. JAN TWARDOWSKI \"Bliscy i oddaleni\" Bo widzisz tu sa tacy którzy sie kochaja i musza sie spotkac aby sie ominac bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze pisza do siebie listy gorace i zimne rozchodza sie jak w miechu porzucone kwiaty by nie wiedziec do konca czemu tak sie stalo sa inni co sie nawet po ciemku odnajda lecz przejda obok siebie bo nie mia sie spotkac tak czyci i spokojni jakby nieg sie zaczal byliby doskonali lecz wad im zabraklo bliscy boja sie byc blisko zeby nie byc dalej niektórzy umieraja-to znaczy juz wiedza miloci sie nie szuka jest albo jej nie ma nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek sa i tacy co sie na zawsze kochaja i dopiero dlatego nie moga byc razem jak bazanty co nigdy nie chodza parami mozna nawet zabladzic lecz po drugiej stronie nasze drogi pociete schodza sie spowrotem |
2005-07-16 (20:10)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 575 [ CZCIONKA MONOSPACE ] KRZYSZTOF DZIKOWSKI \"Byla to glupia miloc\" To sie stalo na wiosne, Kiedy niegi ciemnialy Kiedy wiatr mokrej ziemi zapach niósl Przyszla tak, nieoczekiwana Przyszla tak, nieproszona Razem z wiosna tak przyszla pod mój próg Byla to glupia miloc Która ze mnie zakpila Nieuchwytna i zwiewna niby mgla. Czasem tkwi w zapomnieniu To znów drzy w uniesieniu Bylo tak, wciaz pamietam, bylo tak. Byla to glupia miloc Dawno juz sie skonczyla Czasem tylko mi tamtej wiosny zal... Byla to glupia miloc Byla to glupia miloc Czemu wiec tej miloci tak mi brak? Nieraz skoczy do oczu Cala prawde wygarnie Krzyknie, ze dluzej nie chce ze mna byc Czasem znów pelna skruchy Umiech ma tylko dla mnie Tylko ty, wyzna cicho, tylko ty... Gasly dla mnie jutrzenki Gasly dla mnie wieczory Tak mi jej brakowalo po zlym dniu I czekalem, by przyszla Zeby we mnie rozblysla Zeby mnie we wladanie wziela znów. Byla to glupia miloc.......... Bylo w niej co lekkiego Bylo w niej co zwiewnego Byla wciaz jak wiosenny, cieply wiatr Pelna zycia, szalona Pelnia wiosny natchniona Chcialem z nia fruwac w chmurach niby ptak Byla to glupia miloc...... |
2005-07-16 (20:12)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 576 [ CZCIONKA MONOSPACE ] AGNIESZKA OSIECKA \"Im bardziej ciebie zapominam\" Im bardziej ciebie zapominam, tym bardziej twarz ta mnie przeraza, co z lustra patrzy na mnie co dzien jak smutny sedzia na zbrodniarza. Zostan ze mna, zebym byla lepsza, zostan ze mna, zostan dla mnie samej, wyrzezbilam cie w powietrzu, oprawilam w zlota rame- czas nie zatarl naszych ladów jeszcze... Zostan ze mna, zebym byla mila, bym patrzyla wszystkim prosto w oczy, zeby ludnoc o mnie nila od Warszawy po Zakroczym. Im bardziej ciebie mi nie trzeba, tym bardziej twarz ta mi niemila, co z lustra patrzy na mnie co dzien, jakby mna byla i nie byla... Zostan ze mna, w mej pamieci podlej, zostan ze mna, zebym byla ladna, zostan, bym w kawiarni modnej nie przelekla sie zwierciadla- zapomniec to nie sztuka zadna. Zostan ze mna w mojej duszy chorej, zostan ze mna, zebym byla mloda, bym wzdychala w kazdy wtorek: \"Szkoda, szkoda, szkoda, szkoda\". Im bardziej jestem roztargniona, kiedy twe imie slysze z boku, tym bardziej wstyd mi, ze nie placze, tak jak plakalam w zeszlym roku. Zostan ze mna, zostan choc na niby, w moich gestach, w tym, jak glowe nosze, zostan ze mna, nawet gdybym zapomniala, o co prosze. |
2005-07-16 (20:14)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 577 [ CZCIONKA MONOSPACE ] BOLESLAW LESMIAN [Wracam, wracam po dlugiej rozlace] Wracam, wracam po dlugiej rozlace - Dlonie twoje, niecierpliwe, lgnace. Wszystko - dawne, a niby na nowo - Drogi oddech-znajomy ruch glowa... Znów prowadzisz przez wszystkie pokoje, I idziemy, idziemy oboje... Nowej sukni nie postrzeglem wcale - Smiech Twój dzwoni, ze patrze niedbale. Pokazujesz dlonia niespodzianie Nowe w kwiaty obicia na cianie I list do mnie zaczety na stole - \'Pelen zalu...Niech lezy...Tak wole\'. Okno nagle otwierasz w glab nieba - Niepotrzebnie, a wlanie tak trzeba. Dlon ma tulisz do serca, wiec slysze, Jak uderza,- choc w ustach masz cisze... I w tej ciszy, w straszliwym milczeniu Skron mi, placzac, skladasz na ramieniu. |
2005-07-16 (20:15)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 578 [ CZCIONKA MONOSPACE ] AGNIESZKA OSIECKA \"Sama chciala\" Tak sie urodzic w niedziele wieczór. Nie chciec, nie poczuc, nie przeczuc. Byc jak przesylka, jak paczka mala. Sama chciala, sama chciala... Tak chodzic do szkól wszedzie po troszku. Myli i nerwy miec w proszku. ZnaleAc i zgubic, co matka dala. Sama chciala, sama chciala... Tak sie niemadrze w niemadrych kochac. Nie trwac, nie czekac, nie szlochac. Potem zazdrocic tej, co plakala. Sama chciala, sama chciala... Tak sie na dobre rozlubic w tobie. Z zalu za toba wyplowiec. Byc nazbyt cicha lub nazbyt miala. Sama chciala, sama chciala... Tak nagle ustac w niedziele wieczór. Nie czuc, nie poczuc, nie przeczuc. Wród jasnych buków zasnac jak skala. Sama chciala, sama chciala... > |
2005-07-16 (20:16)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 579 [ CZCIONKA MONOSPACE ] ADAM ASNYK \"Miedzy nami nic nie bylo\" Miedzy nami nic nie bylo! Zadnych zwierzen, wyznan zadnych! Nic nas z soba nie laczylo - Prócz wiosennych marzen zdradnych; Prócz tych woni, barw i blasków, Unoszacych sie w przestrzeni; Prócz szumiacych piewem lasków I tej wiezej lak zieleni. Prócz tych kaskad i potoków, Zraszajacych kazdy parów, Prócz girlandy tecz, obloków, Prócz natury slodkich czarów, Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów, Z których serce zachwyt pilo, Prócz pierwiosnków i powojów - Miedzy nami nic nie bylo! |
2005-07-16 (20:23)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 580 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Krzysztof Krawczyk - Bo jeste ty Na zewnatrz mgla, tylko ziab i deszcz A dla mnie wiat w cieplym wietle wiec Powietrze ma elektryczny smak Chcialbym tak trwac nawet tysiac lat Bo jeste Ty Znów przy mnie budzisz sie Bo jeste Ty I wciaz czuje, ze... Bo jeste Ty Cóz wiecej móglbym chciec? Bo jeste tu I prosze zostan juz Ja chcialbym tak zawsze biec pod wiatr Nie liczyc dni, ciagle zmieniac twarz Sprawic by czas wciaz owijal mnie Wszystko to juz dzi nie liczy sie Bo jeste Ty Zaczynasz ze mna dzien Bo jeste wciaz Gdy zaczyna sie noc Juz wszystko mam Cóz wiecej móglbym chciec? Bo jeste tu I zawsze tu badL Bo jeste Ty Znów przy mnie budzisz sie Bo jeste Ty I wciaz czuje, ze... Bo jeste Ty Cóz wiecej móglbym chciec? Bo jeste tu I prosze zostan juz Bo jeste Ty... |
2005-07-16 (20:26)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 581 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Krzysztof Krawczyk - To co w zyciu wazne Kiedy widzi twój umiech Juz zna twoje myli Nie przerywa w pól zdania, choc wie, co chcesz powiedziec Przezyl wszystko, o czym marzysz, kazda z chwil Oddalby wspomnienia by zrozumial, w koncu, ze To, co w zyciu wazne, czuje kazdy z nas To, co w zyciu wazne, to w sobie masz od lat W jego oczach, tyle radoci, co w Twych niepokoju Wciaz cie peszy jego szczeroc On wie, kim naprawde jeste Gdyby przezyl to, co on nie trwonilby tych slów Mial by wiecej czasu na to by naprawde zyc To, co w zyciu wazne, czuje kazdy z nas To, co w zyciu wazne, to w sobie masz od lat Swiat sie ciagle zmienia juz go nie dogonisz Ale wiem, ze mozesz byc szczeliwy tu Znów powietrze cieple tuli nas do snu Zobacz przyszla wiosna lepiej chodLmy gdzie A ty wysluchaj mnie To, co w zyciu wazne, czuje kazdy z nas To, co w zyciu wazne, to w sobie masz od lat Swiat sie ciagle zmienia juz go nie dogonisz Ale wiem, ze mozesz byc szczeliwy tu BadL szczeliwy tu... |
2005-07-16 (21:28)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 586 [ CZCIONKA MONOSPACE ] W Weronie I Nad Kapuletich i Montekich domem, Splukane deszczem, poruszone gromem, Lagodne oko blekitu. II Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów, Na rozwalone bramy do ogrodów -- I gwiazde zrzuca ze szczytu; III Cyprysy mówia, ze to dla Julietty, Ze dla Romea -- ta lza znad planety Spada... i groby przecieka; IV A ludzie mówia, i mówia uczenie, Ze to nie lzy sa, ale ze kamienie, I -- ze nikt na nie... nie czeka! |
2005-07-16 (21:29)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 587 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Co ty Atenom zrobil, Sokratesie Co ty Atenom zrobil, Sokratesie, Ze ci ze zlota statue lud niesie, Otruwszy pierwej?... Co ty Italii zrobil, Alighieri, Ze ci dwa groby stawi lud nieszczery, Wygnawszy pierwej?... Co ty Kolumbie, zrobil Europie, Ze ci trzy groby we trzech miejscach kopie, Okuwszy pierwej?... Co ty uczynil swoim, Camoensie Ze po raz drugi grób twój grabarz trzesie, Zgladziwszy pierwej?... Co ty, Kociuszko, zawinil na wiecie, Ze dwa cie glazy we dwu stronach gniecie, Bez miejsca pierwej?... Co ty uczynil wiatu, Napolionie, Ze cie w dwa groby zamknieto po zgonie, Zamknawszy pierwej?... Co ty uczynil ludziom, Mickiewiczu? Wiec mniejsza o to, w jakiej spoczniesz urnie, Gdzie? kiedy? w jakim sensie i obliczu? Bo grób twój jeszcze odemkna powtórnie, Inaczej beda glosic twe zaslugi I lez wylanych dzi beda sie wstydzic, A lac ci beda lzy potegi drugiej Ci, co czlowiekiem nie mogli Cie widziec... Kazdego z takich jak Ty wiat nie moze Od razu przyjac na spokojne loze, I nie przyjmowal nigdy, jak wiek wiekiem, Bo glina w gline wtapia sie bez przerwy. Gdy sprzeczne ciala zbija sie az cwiekiem PóLniej... lub pierwej... |
2005-07-16 (21:30)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 588 [ CZCIONKA MONOSPACE ] czy ten ptak kala gniazdo, co je kala Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala Czy ten , co mówic o tym nie pozwala? Czy ten zyl za mnie, co nie zna mej winy, Czy ów, co nawet zna owej przyczyny? Jaka roznieca miedzy oskarzeniem, Zniesieniem, klatwa, albo przewinieniem? - I jak te rzeczy do siebie sie maja, I czy sadzacy, uczac sie jej, zna ja? I czy sumienie moze jac sie za nic, Bezorganicznym bedac, bo bez granic, Czym, co jak magnes odpycha lub styka?... A cnoty trec - co? - galwanoplastyka?... A jaw co wtedy bedzie - a praktyka Czym?.. tu - odpowiedz - w pukaniu stolika!! Daj mi wstazke blekitna Daj mi wstazke blekitna - oddam ci ja Bez opóLnienia... Albo - daj mi cien twój z gietka twa szyja: - Nie! nie chce cienia. Cien - zmieni sie, gdy ku mnie skiniesz reka, Bo - on nie klamie! Nic - od ciebie nie chce, liczna panienko, Usuwam ramie... Bywalem ja - od Boga nagrodzonym, Rzecza - mniej wielka: Spadlym listkiem, do szyby przyklejonym, Deszczu kropelka... |
2005-07-16 (21:40)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 589 [ CZCIONKA MONOSPACE ] EDMUND DE AMICIS \"SERCE\" Opowiadania miesieczne MALY PISARCZYK Z FLORENCJI Przechodzil kurs czwartej klasy w szkole elementarnej. Sliczny to byl Florentczyk, z czarnymi wlosami, a biala twarza, najstarszy syn pewnego urzednika kolei zelaznych, który majac liczna rodzine, a mala pensje, zyl w niedostatku. Ojciec kochal go bardzo. Poblazliwy byl dla niego i dobry. Poblazliwy we wszystkim, tylko nie w tym, co dotyczylo szkoly. Na tym punkcie byl surowym i wymagajacym, bo chlopiec musial nauki konczyc jak najpredzej i jak najpredzej objac jaki urzad, zeby pomagac rodzinie. A wiadomo, ze kto chce predko cos znaczyc, musi tego pracowac i nie tracic czasu, lipiec choc sie chlopiec uczyl dobrze, ojciec jeszcze go i tak do nauki zapedzal. Bo sam juz nie bardzo byl mlody, a w ciezkiej pracy czul sie postarzalym przedwczenie. Niemniej jednak, choc nia tak obarczony w swym urzedzie, bral jeszcze to stad, to zowad jaka poboczna prace, zeby tylko nastarczyc potrzebom domowym. Najczeciej bylo to przepisywanie, na którym mu czec nocy schodzila codziennie, a nieraz i wit zastawal go przy nim. W ostatnich czasach podjal sie u jednego wydawcy dzienników i ksiazek zapisywania na opaskach nazwisk i adresów abonentów; a za kazde piecset takich opasek, zaadresowanych duzymi literami i czytelnie, dostawal trzy liry. Ale robota owa bardzo go meczyla i czesto sie na nia skarzyl przed swoja rodzina. – Trace oczy – mawial – dobija mnie ta praca po nocach. Az jednego razu powiada do niego ów najstarszy synek: – Tato, daj mi to robic za siebie! Wiesz przecie, jak ja ladnie pisze i zupelnie podobnie do ciebie. Ale ojciec odpowiedzial: – Nie, synu! Przede wszystkim nauka. Twoja szkola daleko wazniejsza niLli te opaski; wyrzucalbym sobie, gdybym ukrócil choc godzine. Dziekuje ci, ale nie chce i nie ma o czym gadac. A syn wiedzial, ze w tych rzeczach nie ma co sie z ojcem upierac i nie upieral sie. Ale oto, jak sobie poradzil. Wiedzial dobrze, ze ojciec jego konczy pisanie o pólnocy i idzie do sypialni ze swojej izdebki. Tego byl pewny. Kiedy na wielkim zegarze wybila dwunasta, slyszal zawsze odsuwanie krzesla od stolu i powolne kroki ojca. Wiec jednej nocy przeczekawszy, az sie ojciec do lózka polozy, wstal cicho, ubral sie i po omacku poszedlszy do izdebki owej zapalil lampe, usiadl przy biurku, na którym bielil sie stos opasek wraz z lista adresowa, i niewiele mylac zaczal pisac, naladujac zupelnie pismo swego ojca. I milo mu bylo pisac, i rad byl, choc sie i bal troche, a opaski zapisane pietrzyly sie przed nim. Od czasu do czasu kladl pióro, zacieral rece, znów zaczynal pisac z zapalem, nastawiajac ucha i umiechajac sie z lekka. Zapisal sto szecdziesiat. Zarobil lira. Przestal, polozyl pióro, skad je wzial, zagasil wiatlo i na palcach do lózka powrócil. Tego dnia w poludnie siadl ojciec do stolu w wybornym humorze. Nic a nic nie pomiarkowal. Bo te robote wykonywal mechanicznie, na godziny ja mierzac, i czesto przy niej mylac o czym innym, a dopiero nazajutrz liczyl zapisane opaski. Siedzac tak wesól przy stole, poklepal syna po ramieniu i rzekl: – Ech, Julku, jeszcze z twego ojca lepszy pracownik, nize mylal! W dwie godzin machnalem wczoraj wieczór o trzecia czec wiecej roboty niz zwykle! Jeszcze moja reka sprawna, a i oczy pelnia swoja sluzbe. A Julek milczal, szczeliwy, i tylko w duchu tak mówil; „Biedny tato! Nie tylko mu ulatwiam robote, ale przyczyniam mu radoci, ze sie mlodszym i silniejszym czuje. Dobra nasza! Nie tracmy odwagi!” Tak zachecony powodzeniem czekal nocy, a gdy dwunasta wybila, znowu wstal cicho i dalej do roboty. I tak przez wiele nocy wciaz, jedna po drugiej. A ojciec ciagle jeszcze nic nie miarkowal. Raz tylko wychodzac po kolacji rzekl: – Nie do uwierzenia, co nafty w domu wychodzi od jakiego czasu! Julek drgnal, ale rozmowa na tym sie skonczyla, a nocna robota szla dalej. Jednakze, przerywajac tak sen kazdej nocy, chlopiec nie wypoczywal dostatecznie; totez rankiem wstawal zmeczony, a wieczorem przy odrabianiu lekcji ledwo ze otwieral oczy. Az jednego dnia, pierwszy raz w zyciu, usnal nad kajetem. – Chlopak! Co ty!... – krzyknal jego ojciec. – Do roboty! Dalej, piochu! Wstrzasnal sie i do lekcji zabral. Ale nastepnego wieczora i póLniej bylo znów to samo. A nawet bylo gorzej jeszcze. Drzemal nad ksiazkami, wstawal póLno, lekcje odbywal, aby zbyc, zdawal sie zniechecony do nauk. Ojciec zaczal na niego uwazac, potem zamylac sie, wreszcie wyrzucac mu lenistwo. – Julku! – rzekl pewnego rana. – Co sie z toba stalo? Juz ty nie ten, co dawniej. Bardzo mi sie to nie podoba. Bardzo mie to martwi! Zwaz, ze cala nadzieja rodziny na tobie spoczywa. Jestem z ciebie nierad! Rozumiesz? Ten wyrzut, pierwszy raz tak ostrym wypowiedziany glosem, zmartwil nieboraka ogromnie. „Prawda – pomylal. – Nie moze tak byc dalej. Trzeba zakonczyc te pomoc i to zludzenie...” Ale tegoz wieczora, jakby naumylnie, ojciec wychodzac z domu rzekl bardzo wesolo: – Wiecie ? W tym miesiacu zarobilem tymi adresami o trzydzieci dwa liry wiecej nizeli w zeszlym! – Co rzeklszy dobyl z szuflady paczke cukierków, które kupil, zeby dzieciom sprawic ucieche z powodu tak powiekszonego zarobku. Julek znów nabral otuchy i rzekl sobie: „Nie, drogi ojcze! Bede cie jeszcze ludzil, jeszcze ci pomagal! Dobede ostatnich sil, zeby lekcjami przez dzien nastarczyc, a nocami bede jeszcze pracowal dla ciebie, dla mamy, dla braci...” A ojciec tak mówil dalej: – Trzydzieci dwa liry wiecej, to nie bagatela! Cieszmy sie, dzieci. Jedno z was tylko – tu wskazal reka Julka – martwi mnie i smuci. A Julek wysluchal wyrzutu tego w milczeniu, polykajac lzy, które mu sie do oczu cisnely, a jednoczenie uczul w sercu wielka, wielka slodycz. I zapamietale pracowac zaczal. Ale nowe znuzenie, do dawnego znuzenia dodane, coraz bylo trudniejszym do przezwyciezenia. Tak trwaly rzeczy co przez dwa miesiace. Ojciec strofowal Julka prawie co dzien i patrzyl na niego coraz niechetniejszym wzrokiem. Az dnia pewnego poszedl do nauczyciela, zeby z nim pomówic o tym, a nauczyciel rzekl: – Owszem, lekcje odrabia, bo to inteligentne dziecko, ale tego dawnego zapalu do nauki nie ma. Drzemie w klasie, nie uwaza, jest roztargniony. Cwiczenia pisze coraz krótsze, aby zbyc, i bazgrze je po prostu. O, jestem pewny, ze móglby przy dobrej woli zupelnie inaczej sie uczyc! Tego wieczora wzial ojciec chlopca na strone i tak do niego mówil, z niebywala u niego powaga: – Julku! Wszak widzisz, jak ja pracuje, jak sobie zycie skracam dla rodziny. Ty jednak nie chcesz mi ulatwic tego. Nie masz serca ani dla mnie, ani dla matki, ani dla braci! – Ach nie! Nie mów tak, tato! – zawolal Julek wybuchajac placzem i juz otwieral usta, zeby wyznac wszystko, ale ojciec przerwal mu i rzekl: – Wiesz, w jak ciezkich warunkach zyjemy. Wiesz, ze aby wyzyc, trzeba dobrej woli i powiecenia wszystkich w rodzinie. Wiesz, ze ja sam musialem podwoic prace. Tego miesiaca liczylem na sto lirów gratyfikacji z kolei, a dowiedzialem sie, ze nie daja zadnej. Uslyszawszy to Julek cofnal wyznanie, które juz mu sie na usta cisnelo z duszy, i w mgnieniu oka odzyskujac sile woli rzekl sam sobie: „Nie, tato! Nic ci nie powiem! Bede jeszcze pracowal tajemnie dla ciebie. Za to strapienie, jakie ci sprawiam, wynagrodze ci pomoca w twych trudach. W szkole i tak promocje dostane. Pierwsza rzecz i najpilniejsza, pomagac ci w utrzymaniu nas wszystkich i ulzyc ci w tej pracy, która cie zabija!” Od tej rozmowy przeszlo znowu dwa miesiace. Dwa miesiace nocnej pracy i dziennego wyczerpania, rozpaczliwych wysilków dziecka i gorzkich wymówek ojca. Gorsze jednak od wymówek bylo to, ze ojciec stawal sie dla syna coraz ozieblejszy, ze rzadko tylko odzywal sie do niego, jakby to bylo dziecko stracone dla jego serca, po którym nic dobrego spodziewac sie nie mozna, tak ze unikal nawet spojrzenia na niego. Widzial to Julek i cierpial; a kiedy ojciec odwrócil sie od niego, przesylal mu reka pocalunek niemialy podnoszac ku niemu wzrok smutny i pelen miloci. Chudl przy tym i coraz byl bledszy z powodu tej pracy i tego cierpienia, a w miare ubytku sil coraz bardziej zaniedbywac sie musial w nauce. Zrozumial wreszcie nieszczesny chlopczyna, ze trzeba mu sie zrzec tej pracy tajemnej, i co dzien wieczór mówil sobie: „Tej nocy juz bede spal. Nie wstane”. Zaledwie jednak wybila dwunasta, zamiast powziac odwaznie to postanowienie, uczuwal wyrzuty. Zdawalo mu sie, ze lezac tak w lózku uchybia jakiemu waznemu obowiazkowi, ze wprost wydziera tego lira ojcu i rodzinie. I wstawal cicho, i mylal, ze przeciez którejkolwiek nocy ojciec obudzi sie i na pisaniu go zastanie; ze spostrzeze sie przecie kiedy przeliczywszy z wieczora napisane przez siebie opaski, a tak wyda sie i skonczy naturalnie wszystko, samo przez sie, bez jego przyczynienia, bez tego aktu woli, do którego nie mial dosyc sily. I tak ciagnelo sie dalej. Az pewnego dnia ojciec wyrzekl, jakby naumylnie, slowa, które zdecydowaly chlopca ostatecznie. Bylo to tak: matka popatrzyla na Julka, a ze jej sie zdawal jeszcze bledszy, jeszcze mizerniejszy niz zwykle, rzekla: – Julku, ty chory, dziecko... – I zwróciwszy sie do ojca dodala: – Julek musi byc chory. Zobacz tylko, jaki blady! Julku mój drogi, co tobie? Ale ojciec rzucil tylko raz okiem na niego i rzekl: – Kto ma zle sumienie, ten nie moze byc zdrów. Nie bylo tak dawnymi czasy, kiedy byl pilnym uczniem i kochajacym synem. – Alez on chory! – zawolala matka. – Nic mnie to juz nie obchodzi – odpowiedzial ojciec. A biednemu chlopczynie, gdy uslyszal te slowa, zdawalo sie, ze mu utkwil nóz w sercu. Ach, nie zniesie tego juz dluzej. Nie moze! Ojciec jego... ten ojciec, który drzal dawniej, kiedy chlopak zakaszlal tylko... Nie kocha go juz wiec... Nie ma sie co ludzic. Umarl wiec w sercu swego ojca... – „Ach nie, ojcze! – rzekl sobie chlopiec ze cinietym jaka miertelna bojaLnia sercem – teraz juz naprawde wszystko skonczone, bo zyc nie moge bez twojej miloci. Zdobede sie na sile, powiem ci wszystko, nie bede cie dluzej oszukiwal, bede sie uczyl jak pierwej! Niech sie dzieje co chce, byle mnie kochal po dawnemu, drogi mój, najdrozszy ojcze! Ach, teraz juz jestem zdecydowany na wszystko!” Ale jeszcze tejze nocy, z nawyknienia po prostu, wstal; a gdy wstal, poszedl raz jeszcze popatrzec wród ciszy nocnej na te mala izdebke, gdzie tak dlugo skrycie czuwal i pracowal, z sercem pelnym radoci najtkliwszej. A gdy przystapil do stolika i zapalil wiatlo, i zobaczyl te czyste opaski biale, na których juz nigdy nie mial pisac nazwisk ludzi i miast, tych nazwisk, które juz na pamiec umial, zrobilo mu sie okropnie smutno i chwycil nagle za pióro, zeby zwykla swa prace rozpoczac. Ale w ruchu tym potracil ksiazke, a ksiazka spadla na ziemie. Krew uderzyla mu do glowy. Ojciec mógl sie obudzic!... Nie zaszedlby go, prawda, na zadnym zlym uczynku; owszem, on sam postanowil powiedziec mu wszystko. A przeciez uslyszec kroki jego w ciemnoci... byc tak przydybanym w tej ciszy, o tej godzinie... Zbudzic i przestraszyc matke... i moze jeszcze widziec, po raz pierwszy, upokorzenie ojca wobec siebie, gdy wszystko sie wyda... Na te myl skamienial po prostu. Ale nie poslyszal nic. Nasluchiwal przez chwile u drzwi, które mial za soba – nic! Caly dom byl gleboko upiony. Zaczal wiec pisac z popiechem, a opaski pietrzyly sie przed nim. Tak piszac slyszal miarowy krok strazy miejskiej w pobliskiej pustej uliczce, potem turkot powozu, który nagle ustal; w chwile póLniej ciezki turkot wozów posuwajacych sie jeden za drugim, a potem jeszcze gleboka cisze, przerywana od czasu do czasu dalekim szczekaniem psa. I pisal, pisal... A tymczasem ojciec jego stal za nim. Zbudzony stukiem upadajacej ksiazki, przeczekal on czas jaki, wszedl do izdebki w chwili, kiedy turkot wozów tlumil jego kroki, i stal tam, z swoja siwa glowa ponad ciemna glówka syna i widzial, jak pióro jego biega po opaskach, i w jednej chwili odgadl wszystko, wszystko przypomnial, zrozumial, a niezmierna zaloc i tkliwoc zalala mu dusze przykuwajac go, bez tchu, za plecami syna. Az naraz Julek krzyknal przeraLliwie. Dwoje ramion objelo mu glowe w gwaltownym ucisku. – O tato, tato, przebacz mi! – zawolal chlopiec poznajac ojca po placzu. – To ty mi przebacz! – odrzekl ojciec lkajac i pokrywajac pocalunkami jego czolo. – Zrozumialem, wszystko wiem, wszystko, i to ja, ja zadam przebaczenia twego, wiete moje dziecko! PójdL, pójdL w moje ramiona. I dLwignal go, i w ramionach zaniósl do lózka zbudzonej matki, rzucil go w jej objecia i rzekl: – Ucaluj to anielskie dziecko, które od wielu miesiecy nie sypia i pracuje po nocach za mnie, a jam zasmucal jego serce, jego, co na chleb zarabial dla nas... Matka przycisnela go do piersi nie mogac slowa przemówic z wielkiego wzruszenia, po czym rzekla: – Spac, droga dziecino, spac!... Zanie go do lózeczka jego... Ojciec wzial go w ramiona, zaniósl do izdebki jego, polozyl go w lózko calujac go i pieszczac, poprawil mu poduszke i otulil koldra. – Dziekuje, tato, dziekuje! – powtarzal Julek. – IdL juz sam spac! IdL, tato! Dobranoc! Ale ojciec pragnal go widziec upionym; usiadl wiec przy jego poslaniu? wzial reke jego i rzekl: – spij synu, pij! A Julek, zmeczony, usnal wreszcie i spal dlugo, pierwszym od tylu miesiecy snem cichym, spokojnym... A sny mial mile, radosne, miejace. A kiedy oczy otworzyl, a slonce doc juz wysoko bylo na niebie, najpierw uczul, a potem zobaczyl, tuz przy piersiach swoich, na brzegu lózeczka siwa glowe ojca, który tak noc cala spedzil i spal jeszcze, czolem o serce syna oparty. |
2005-07-17 (17:27)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 651 [ CZCIONKA MONOSPACE ] \"Zdradze wam tajemnice: nie czytamy poezji dlatego, ze jest ladna. Czytamy ja, bo nalezymy do gatunku ludzkiego a czlowiek ma uczucia. Medycyna, prawo, finanse czy technika to wspaniale dziedziny, ale zyjemy dla poezji, piekna, miloci.\" John Keating - \"Stowarzyszenie umarlych poetów\". |
2005-07-17 (17:29)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 652 [ CZCIONKA MONOSPACE ] JOSIF BRODSKI *** (Tym tylko bylem...) Tym tylko bylem Czego ty dotknela dlonia Nad czym w noc glucha wronia Pochylala sie strzegac Tym tylko bylem Co rozrózniala tam w dole W licach zatartych W czole rysy nawykla ciac Ty potracala przeciez zmysl By drzal by nie usnal Mnie malzowine uszna Lepiac w goracym szepcie Ty to w wilgotna glab krtani Luki podniebien Kiedy wzywalem ciebie Miekki wkladala glos Slepy bylem lecz szla Przeslonieta i jawna Wzrok wszczepiajac mi z nagla Tak zostawia sie lad I tak wiaty sie stwarza A stworzone od nowa Zaczynaja wirowac I darami obdarzac Tak to blaskiem Ta mgla spowity Ziabem ogniem Wród przestworzy samotnie Krazy zblakany glob Tak to blaskiem spowity Ziabem ogniem Wród przestworzy samotnie Krazy zblakany glob Przeklad: Wiktor Woroszylski |
2005-07-17 (17:36)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 653 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Andrzej Poniedzielski - *** (To juz ladnych tyle lat...) To juz ladnych tyle lat jak do zycia sie przymierzam nie wiem nic nie umiem zyc a zamierzam, a zamierzam Krele znów poludnik Greenwich i od nowa wlaczam czas i jak dziecko na hutawce wolam Panie jeszcze raz jeszcze raz Jeszcze raz niech przesypie sie klepsydra gwiazd i niech kosmos sie obróci do mnie Sloncem zanim co co sie znowu zacznie konczyc jeszcze raz... Andrzej Poniedzielski - Moja Europo Nim pomylisz Europo o mnie w kategorii - klopot - zechciej dojrzec - zechciej zwazyc o tej samej porze widujemy sie ze Sloncem bo ja jestem nie od dzi przeciez czecia Twojej twarzy Mamy przeciez, Ty i ja tyle tak podobnych dLwieków imion, wiat, kolorów, prawd ten sam atlas nadziei i leków Moja Europo. Nie! nie musisz kochac mnie moze na razie Ty mnie lub niech Ci nie bedzie szkoda dzi Twego zachodu na mój Wschód Powitanie, Europo to jest obureczny klopot daruj sobie te orkiestre Wybacz, nie pamietam bymy sie zegnali czule obejdziemy sie bez lez nie przybywam tu, ja jestem My dzisiaj Ty i ja blisko tak - na wyciagniecie dloni niecodziennie zdarza sie aby jablko powracalo do jabloni Moja Europo. Nie... Andrzej Poniedzielski - To jeszcze nie koniec - Kardiogram To nie tetent setek konskich kopyt To nie pociag, to nie stukot kól Tak pracuje Twoja stacja pomp Twoje serce wybija ten rytm Gonisz gdzie, wciaz predzej, predzej, predzej Nie wiesz, gdzie, i nie wiesz, czy doganiasz Twoje serce musi razem z Toba Odpoczywa, gdy twarz rekami zaslaniasz Zanim zdazysz na szelest liczonych banknotów Zanim zdazysz na umiech od ucha do ucha Ucisz wszystkich i wszystko, glowe pochyl Tam z lewej strony jest serce, posluchaj Nie, to jeszcze nie koniec Jeszcze troche pozyjesz Zalozysz jeszcze niejedna czapke Niejednym sie plaszczem okryjesz Tylko przystan na chwile Kto tam poczeka z obiadem Przez ten moment wiat i bez Ciebie Na pewno da sobie rade I nie kombinuj juz wtedy Nie myl o wlasnej sile Spójrz za siebie, na tamtej lace Lapale kiedy motyle Nie, to jeszcze nie koniec Jeszcze troche pozyjesz Zalozysz jeszcze niejedna czapke Niejednym sie plaszczem okryjesz Tylko przystan na chwile Na którym ostrzejszym zakrecie Diabli niech porwa dostatek Diabli niech porwa szczecie |
2005-07-17 (17:39)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 654 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Cyprian K. Norwid - Fortepian Chopina I Bylem u Ciebie w te dni przedostatnie Nie docieczonego watku - - - Pelne, jak Mit, Blade, jak wit... - Gdy zycia koniec szepce do poczatku: \"N i e s t a r g a m C i e j a - n i e ! - J a, u - w y d a t n i e !...\" II Bylem u Ciebie w dni te, przedostatnie, Gdy podobniale - co chwila, co chwila -- Do upuszczonej przez Orfeja liry, W której sie rzutu-moc z pienia przesila, I rozmawiaja z soba struny cztery, Tracajac sie, Po dwie - po dwie -- I szemrzac z cicha: \"Z a c z a l z e o n U d e r z a c w t o n ?... C z y t a k i M i s t r z !... z e g r a... c h o c - o d p y c h a ?...\" III Bylem u Ciebie w te dni, Fryderyku! Którego reka... dla swojej bialoci Alabastrowej - i wziecia - i szyku - I chwiejnych dotkniec jak strusiowe pióro -- Mieszala mi sie w oczach z klawiatura Z sloniowej koci... I byle jako owa postac, która Z marmurów lona, NiLli je kuto, Odejma dluto Geniuszu - wiecznego Pigmaliona! IV A w tym, co gral - i co? zmówil ton - i co? powie, Choc inaczej sie echa ustroja, Niz gdy blogoslawile sam reka Swoja Wszelkiemu akordowi -- A w tym, co gral: taka byla prostota Doskonaloci Peryklejskiej, Jakby starozytna która Cnota, W dom modrzewiowy wiejski Wchodzac, rzekla do siebie: \"O d r o d z i l a m s i e w N i e b i e I s t a l y m i s i e a r f a - w r o t a, W s t e g a - c i e z k a... H o s t i e - p r z e z b l a d e w i d z e z b o z e... E m a n u e l j u z m i e s z k a N a T a b o r z e !\" V I byla w tym Polska, od zenitu Wszechdoskonaloci dziejów Wzieta, tecza zachwytu - -- Polska - p r z e m i e n i o n y c h k o l o d z i e j ó w ! Taz sama, zgola, Zloto-pszczola!... (Poznal-ci-zebym ja - na krancach bytu!...) VI I - oto - pien skonczyle - - i juz wiecej Nie ogladam Cie - - jedno - slysze: Co?.. jakby spór dzieciecy - -- - A to jeszcze klóca sie klawisze O niedopiewana chec: I tracajac sie z cicha, Po om - po piec -- Szemrza: \"P o c z a l z e g r a c ? c z y n a s o d p y c h a ??...\" VII O Ty! - co jeste Miloci-profilem, Któremu na imie D o p e l n i e n i e; Te - co w Sztuce mianuja Stylem, Iz przenika pien, ksztalci kamienie... O! Ty - co sie w Dziejach zowiesz E r a, Gdzie za ani historii zenit jest, Zwiesz sie razem: D u c h e m i L i t e r a, I \"consummatum est\"... O! Ty - D o s k o n a l e - w y p e l n i e n i e, jakikolwiek jest Twój, i gdzie?.. znak... Czy w F i d i a s u ? D a w i d z i e ? czy w S z o p e n i e ? Czy w E s c h y l e s o w e j scenie?.. Zawsze - zemci sie na tobie: BRAK!... - Pietnem globu tego - niedostatek: D o p e l n i e n i e ?... go boli!... On - r o z p o c z y n a c woli I woli wyrzucac wciaz przed sie - zadatek! - Klos?... gdy dojrzal jak zloty kometa, Ledwo ze go wiew ruszy, Deszcz pszenicznych ziarn prószy, Sama go doskonaloc rozmieta... VIII Oto - patrz, Fryderyku!... to - Warszawa: Pod rozplomieniona gwiazda Dziwnie jaskrawa - -- - Patrz, organy u Fary; patrz! Twoje gniazdo: Owdzie - patrycjalne domy stare Jak P o s p o l i t a - r z e c z, Bruki placów gluche i szare, I Zygmuntowy w chmurze miecz. IX Patrz!... z zaulków w zaulki Kaukaskie sie konie rwa Jak przed burza jaskólki, Wymigajac przed pulki, Po s t o - po s t o - -- - Gmach zajal sie ogniem, przygasl znów, Zaplonal znów - - i oto - pod ciane Widze czola ozalobionych wdów Kolbami pchane - -- I znów widze, acz dymem olepian, Jak przez ganku kolumny Sprzet podobny do trumny WydLwigaja... runal... runal - Twój f o r t e p i a n ! X Ten!... co Polske glosil, od zenitu Wszechdoskonaloci Dziejów Wzieta, hymnem zachwytu -- Polske - przemienionych kolodziejów; Ten sam - runal - na bruki z granitu! - I oto: jak zacna myl czlowieka, Poterany jest gniewami ludzi, Lub j a k - o d w i e k a W i e k ó w - w s z y s t k o, c o z b u d z i ! I - oto - jak cialo Orfeja, Tysiac Pasyj rozdziera go w czeci; A kazda wyje: \"N i e j a !... N i e j a\" - zebami chrzeci - * Lecz Ty? - lecz ja? - uderzmy w sadne pienie, Nawolujac: \"C i e s z s i e, p ó L n y w n u k u !... J e k l y - g l u c h e k a m i e n i e: I d e a l - s i e g n a l b r u k u - -\" |
2005-07-17 (17:57)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 00:00:00 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 21 662 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Streszczenie Pana Tadeusza Streszczenie \"Pana Tadeusza\" przez Andrzeja Waligórskiego dokonane KSIEGA I: GOSPODARSTWO Cichy wieczór na Litwie, owczarz owce maca A Tadeusz po studiach do domu powraca Chce usprawnic rolnictwo, do pracy az wzdycha Ale Wojski natychmiast daje mu kielicha Pod wplywem alkoholu Tadzio czujac Wene Podrywa wlasna ciocie, stara Telimene A Asesor z Rejentem klóca sie przy wódce Wreszcie wszyscy posneli. Dalszy ciag juz wkrótce. KSIEGA II: ZAMEK Poród krat, baszt i róznych innych dupereli Siedzi Hrabia po mieczu, pochwie i kadzieli Za Gerwazy oparty na swym Scyzoryku Opowiada mu serial o starym Stolniku Co Jackowi Soplicy nie chcial dac swej córki Wiec tamten go - i slusznie - uwalil z dwururki Hrabia pije z Gerwazym i zemste przysiega Za WoLny pedzi bimber. Tu konczy sie ksiega. KSIEGA III: UMIZGI Wszyscy ida na grzyby. Wybucha panika Bo krótkowzroczny Sedzia zezarl sromotnika Szczeciem kapitan Ryków co tam byl akurat Wrzasnal : \"Wy jemu dajtie skorje dienaturat. Na truciznu - trucizna.\" Sedzia chwycil flaszke, Ucalowal odbita na niej trupia czaszke Wypil, huknal jak wszystkie pulki artylerii I wyzdrowial. Niestety, koniec trzeciej serii. KSIEGA IV: DYPLOMATYKA I LOWY Lud prosty w wiejskiej karczmie szykuje powstanie I wyzdrowial. Niestety, koniec trzeciej serii. Za Hrabia z Tadeuszem robia polowanie Lecz ze obaj pijani kiepsko im sie wiedzie I kazdy zamiast jednego widzi dwa niedLwiedzie Az dopiero ksiadz Robak wybieglszy zza krzaka Wygrzmocil misia pala jak Ryndszus Polaka Pala ? - zdziwil sie Wojski - A gdzie ksiadz ja znalazl? Dal mi ja przeor Kiszczak. Dalszy ciag juz zaraz. KSIEGA V: KLÓTNIA Asesor pil Jarzebiak, Rejent cpal Winiówke Jankiel z WoLnym Protazym chlali Pejsachówke Telimena Vistule obciagala bratu Gdy Klucznik wlecial z okrzykiem : Biora do Senatu ! Zaraz tam pogonili wypluwajac pluca Plócienniczak, Gargamel, brat Glempa i Guca Z tym, ze jako do Izby Wyzszej nie trafili Wiec sa w izbie wytrzeLwien. Dalszy ciag po chwili. KSIEGA VI: ZASCIANEK Slynie szeroko w Litwie Dobrzynski Zacianek Spozyciem alkoholu, ilocia skrobanek Pieniami, które nuci lud prostolinijny Czasem jaka glodówka, strajk protestacyjny Lud przyciniety nedza, szlachcic mazowiecki Za kilka marek pacierz odmawia niemiecki Za miejscowej starszyLnie profesor Wislocka Doradza, jak dac dupy. Teraz dobranocka. KSIEGA VII: RADA Szlachta radzi jakby tu pozbyc sie Moskali Nadjezdza pedem Hrabia, strasznie konia wali Wiezie wiec, ze jak slychac z plotek i przecieków Ksiadz Jankowski masowo nawraca Ubeków Jezu ! - krzyknal ksiadz Robak - To dopiero kino ! To przez to pól kociola mam zapchane glina ! Wzburzona tym niechlujstwem szlachty cala zgraja Wyrusza na Soplice. Teraz beda jaja. KSIEGA VIII: ZAJAZD Podkomorzy mial wlanie obalic Pershinga Gdy wlecial cwalem Hrabia, w dloni lni mu klinga Za nim szlachta szturmuje dwór, kuchnie, piwnice Gerwazy lewa dlonia pochwycil Soplice I z okrzykiem Soplico ! Gin kanalio chytra ! Odbiwszy glówke wypil Soplicy pól litra Ale zaraz uczciwie wszystko zwrócil z pluskiem Padl i zasnal. W nastepnej ksiedze przyjda Ruskie. KSIEGA IX: BITWA Szlachta zwiazana w peczki, lezy chlop przy chlopie Patrzac, jak brzydki Moskal polska wódke zlopie Major Plód Telimene juz dosiadal gwaltem Gdy kwestarz Robak wjechal swoim starym autem I wykrzyknal basem: \"Zciagnac z niej te carska glizde !\" Za póLno ! Plód wystrzelil. Salwa poszla w izbe A cala rota jegrów poszla spac do piachu W nastepnej ksiedze nasi beda wiac na Zachód KSIEGA X: EMIGRACJA Nazajutrz wszyscy zbiegli do Napoleona Tylko ksiadz Robak nie mógl, bo akurat kona Kona, kona, az zglodnal. Zerwal jablko z krzaka Nadgryzl je i w rodku tez ujrzal robaka Czec kuzynie - rzekl robak. Ksiadz zaslonil lica I wyszeptal: Spierdalaj, jam Jacek Soplica \"Wiedzialem - mruknal Sedzia - juz od pierwszych kartek\" Koniec ksiegi. W nastepnej wkroczy Bonaparte. KSIEGA XI: ROK 1812 O roku ów ! Kto cie widzial na Litwie i w Rusi Ten wiedzial, ze ten burdel Lle sie skonczyc musi Tlok, ze nie ma na czym usiac, co najwyzej w kucki Poniatowski, Dabrowski, Walesa, Pilsudski Jankiel miast poloneza majofesa grzmoci Zosia placze, bo Tadzia zlapala na cioci A z RFN-u juz wraca stara wolowina Co ja kiedy skradl Hitler. Loj, zbliza sie final! KSIEGA XII: KOCHAJMY SIE! Pije szlachta przy Wiejskiej ulicy skupiona Zdrowie Sedziego, Zosi i Napoleona Wiwat Sejm, wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany ! I prezydent tych Stanów, pan Clinton kochany Nikt nie chodzi do pracy, wszedzie dzwony dzwonia Towarzysze pancerni do spowiedzi gonia Bonaparte ocipial i na Moskwe rusza No, tu na szczecie koniec Pana Tadeusza. KSIEGA XIII: GEOPOLITYKA Juz sie przed Litwa przyszloc rysowala lepsza Gdy nagle krzyk sie podniósl : \"Napoleon spieprza !\" Faktycznie, cesarz nawial w kapciach i w neglizu \"Aj, waj - zmartwil sie Jankiel - uciekl do Paryzu\" W tejze chwili od wschodu wród gromkich okrzyków W kufajce i walonkach wszedl kapitan Ryków I rzekl patrzac zyczliwie na szlachte struchlala : \"Nu, wot my znowuz razem\" I tak juz zostalo. |
2005-07-17 (18:33)![]() Data rejestracji: 2003-09-15 00:00:00 Ilość postów: 5409 ![]() | wpis nr 21 666 [ CZCIONKA MONOSPACE ] O metodzie Berta Hellingera © by Hellinger Polska 2004 Metoda ustawien rodzinnych przeznaczona jest dla osób majacych problemy w rodzinie. Pomaga skutecznie doprowadzic do ich rozwiazania, choc czesto jawia sie one jako nierozwiazywalne. Ustawienie w bardzo konkretny sposób przywraca porzadek w systemie rodzinnym, w sytuacjach konfliktowych lub kryzysowych. Bert Hellinger, twórca metody konstelacji rodzinnych, odkryl, ze to, co dzieje sie w rodzinie ma kluczowy wplyw na jednostke i decyduje o jej zdrowiu i powodzeniu w zyciu. Dotyczy to zarówno rodziny pochodzenia (rodzice, rodzenstwo, dzieci), jak i rodziny aktualnej (maz, zona dzieci). Czy chcemy tego, czy nie, czy wiemy o tym, czy tez nie, jestemy czecia caloci, nalezymy do systemu, jestemy polaczeni z naszymi krewnymi zyjacymi, nawet pomimo dzielacych nas geograficznych odlegloci, a takze, mimo iz nie widujemy sie z nimi czesto ( a czasem wcale). Jestemy polaczeni takze ze zmarlymi czlonkami rodziny, nawet z tymi, których nie poznalimy, bo naleza do odleglych generacji. Metoda Berta Hellingera zaklada, ze kazdy czlonek rodziny, zywy czy umarly ma takie samo prawo do przynaleznoci do systemu. Rodzina jawi sie tutaj jako zywy organizm, pole energetyczne, rzadzace sie wlasnymi prawami, w którym kazda nalezaca do niej osoba posiada swe miejsce. Mozna by powiedziec, ze rodzina jest swego rodzaju klanem, obdarzonym wlasna dusza. Dusza ta jest niejako straznikiem moralnego porzadku w kazdej rodzinie. Dazy ona do wyrównania krzywd moralnych (jeli takowe mialy miejsce) w obrebie systemu, a takze w stosunku do osób spoza niego. I dazy do tego wytrwale, przez pokolenia. Dzieci sa czlonkami rodziny, które calkowicie, poza swoja wiedza i poza intencja przejmuja wszystkie energie systemu. Nowi przybysze, czyli wlanie dzieci przejmuja na siebie niesprawiedliwoci i winy. Sa wtedy uwiklane w los swych przodków, to znaczy, przyjmuja ich postawy i losy, zyjac niejako nie swoim zyciem. W ten sposób próbuja wyrównac „moralne krzywdy”, które mialy miejsce w systemie. Cóz moze byc taka „moralna krzywda” dla duszy rodziny? Przedwczesna mierc jednego z jej czlonków (tuz po urodzeniu, w czasie porodu, na wojnie, w wypadku, w wyniku aborcji), wykluczenie czlonka z systemu rodzinnego (odrzucenie, zapomnienie, zemsta, milczenie), trudny los jednego z czlonków rodziny (kalectwo, choroba psychiczna, wczesne wdowienstwo, bieda), zlo spowodowane przez czlonka rodziny (gwalt, morderstwo, niesprawiedliwy spadek). W ustawieniu uwalniaja sie napiecia, gdy zostanie odkryte i nazwane podobienstwo i zwiazek. Odkryte podobienstwa zdejmuja z ustawiajacego koniecznoc odplacenia za cudze krzywdy, tym samym uwalniaja z uwiklan do zycia we wlasny, niepowtarzalny sposób. |
| Dodaj wpis w tym temacie | Spis tematów | Wyniki lotto | Strona: 1 2 3 ... 92 93 Wyślij wiadomość do admina |