Forum strony www.multipasko.pl [Regulamin]


Dodaj wpis w tym temacie
Spis tematów
Login:

Hasło:
Strona: 1 2 ... 46 47 48 ... 181 182
Wyślij wiadomość do admina

Przewiń wpisy ↓

Pozostanie tylko poezja i dobroć.. C.K. Norwid

2006-03-17 (25:53)

status fobia1
Data rejestracji: 2003-09-15
Ilość postów: 5409

31
wpis nr 53 836
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Wysiadlam - wsiadlam - ponownie wysiadlam.



O 22:00 wylaczylam komputer.

O 24:00 wlaczylam, by doczytac ciag dalszy.

Nie moglam zasnac.

Teraz spróbuje - dobranoc.
2006-03-18 (02:08)

status fobia1
Data rejestracji: 2003-09-15
Ilość postów: 5409

31
wpis nr 53 837
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Tak, wyciszylam sie po wysluchaniu Don McLean: Stary Stary Night.

Tak niewiele - a tak wiele.

Dobranoc.
2006-03-18 (24:18)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 53 944
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Wlodzimierz Majakowski \"Oblok w spodniach\"



Czec druga



Chwalcie imie moje!

Mnie slawa wielkich nie lechce.

Na wszystkim co zrobiono

pisze \"nihil\".

Nigdy

niczego czytac nie chce.

Ksiazki?

Ksiazki - pal licho!



Dawniej mylalem -

ksiazki robi sie tak:

przyszedl poeta,

lekko usta otworzyl,

i prosze! - od razu jak ptak

zapiewal prostaczek bozy.

A tymczasem,

zanim ten piew sie zlozy skladnie,

dlugo, z mozolem sie lazi

i cicho brzechta sie w serca bagnie

glupi karp wyobraLni.

Gdy rymami pryskajac, warza zupke liryczna,

jaki tam wywar z miloci i slowików,

ulica skreca sie bezjezyczna,

nie ma czym mówic ni wydac krzyku.

Miast babilonskie wieze

w pysze wznosimy od nowa,

a Bóg

obraca je w perz

i miesza slowa.



Milczac meka uliczna parla.

Krzyk ocia wystawal z grdyki.

Krztusily stloczone w poprzek gardla

opuchle taksówki i kociste bryki.

Pier wydeptaly kroki -

dokladniej niz gruLlica.



Droge mrokiem zamknelo miasto.



I gdy -

mimo wszystko! -

ulica

wycharknela tlum na plac szeroki,

zepchnawszy

przysionek cerkwi, co krtan przyparl ciasno,

zdawalo sie :

w cherubó chorale niebianskim

Bóg ograbiony miecz kary niesie!

A ulica przysiadla z wrzaskiem:

\"Zrec chce sie!\"



Pokazuja miastu kruppy i kruppki

brwi groLny mars,

a w ustach

slów umarlych rozkladaja sie trupki,

tylko dwa z nich zyja i tyja -

\"dranstwo\"

i jakie tam jeszcze,

zdaje sie - \"barszcz\".

Poeci

rozmokli we lzach i chlipaniu

odstrychneli sie od ulicy, wichrzac wlosy:

\"Jak dwoma takimi wypiewac

i dame,

i miloc,

i kwiatek w kropelkach rosy?\"

A za poetami -

uliczne mrowie:

studentów,

prostytutek,

dostawców brzuchatych.

Panowie!

Stójcie!

Wam nie wypada,

jak zebrakom prosic o datek.



c.d.n.

2006-03-20 (12:35)

status Kukola
Data rejestracji: 2005-06-02
Ilość postów: 498

971
wpis nr 54 132
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Bujam... w oblokach

I slucham J.D.

2006-03-20 (13:44)

status tolo80
Data rejestracji: 2006-03-17
Ilość postów: 27

1845
wpis nr 54 141
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Przy kominku babcia siwa,



siedzi sobie, glówka kiwa,



ma na nosie okulary,



co pi...... babsztyl stary.



Za górami, za lasami,



zyl król madry i bogaty,



ale z racji córki swej jedynej



....itd. znacie to chyba,co ?

Kolego, co ty, nacpale sie czy jak?
2006-03-20 (14:24)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 54 145
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Wlodzimierz Majakowski \"Oblok w spodniach\"



Czec druga c.d.



Nam, silnym, zdrowym,

z krokiem sazniowym,

nie prosic ich - szarpac zawziecie,

ich,

do loznicy kazdej malzenskiej alkowy

przyssanych bezplatnym przylgnieciem!



Mamze pokornie ich prosic:

\"Pomóz ty mnie!\"



Blagac o hymn,

o oratorium!

Samimy twórcy w gorejacym hymnie,

w loskocie fabryk i laboratoriów.



Co mnie do Fausta,

z którym sie Mefisto

lizga w feerii rakiet niebieskim parkietem!

Wiem, ze gwóLdL w moim bucie

koszmarniejszy niz wszystko,

co wycisnal z fantazji swej Goethe!

Ja

najzlotoustszy,

którego kazde slowo

na nowo rodzi dusze

i nazywa cialo,

powiadam wam:

najmniejsza z zywota okruszyn

cenniejsza od wszystkiego, com zdzialal i zdzialam!



Sluchajcie!

To prorokuje

w natchnionej wciekloci

dnia dzisiejszego krzykowargi Zaratustra!

My

z twarza jak snem odgnieciona pociel

o zwislych jak zyrandol ustach,

my,

leprozorium jency,

gdzie zaraze rozjatrzyl zlota brudny pazur -

my jestemy czystsi niz calej Wenecji

w morzach i sloncach wymyty lazur!



Plunac na to,

ze ludzi takich jak my

ospa sadzy pokrytych zawsze,

nie ma w Homerach i Owidiuszach.

Wiem -

przygasloby slonce, ujrzawszy

poklady zlota w naszych duszach!



Od modlów pewniejszy chór zyl i mieni.

Nie nam, dopraszac sie czasu lask!

Kazdy

z nas -

trzyma w swojej pieci

wszechwiata transmisyjny pas!

Tak zaszedlem na estrad Golgoty -

Piotrogrodu, Moskwy, Odessy, Kijowa,

i nie bylo nikogo

kto by

nie krzyczal:

\"Ukrzyzowac go,

ukrzyzowac!\"

Lecz ja

do ludzi,

nawet krzywdzicieli,

jak do najdrozszych z milocia sie zblize.



Czycie widzieli,

jak pies reke bijaca lize?!



Ja

wykpiony w dzisiejszym rodzie,

obmiany

dluga obmierzla anegdota,

widze - przez góry czasu nadchodzi

Ten, którego nie widzial nikt dotad.



Gdzie ukrywa sie krótki wzrok ludzki,

glodnych hord wyprzedzajac krok,

w cierniowym wiencu rewolucji

nadciaga szesnasty rok.



A ja - jego przedwit proroczy,

gdzie ból, jam wszedzie w poblizu,

w kazdej kropli wytoczonej z oczu

rozpialem siebie na krzyzu.

Juz nie bedzie przebaczenia w niczem.

Czuloc w duszach waszych wypalilem,

trudniejsze to niz zdobycie -

tysiaca tysiecy Bastylii!



I kiedy

buntem

gloszac jego imie,

wyjdziecie na spotkanie zbawiciela,

ja wam dusze wyciagne

rozdepcze,

w - olbrzymia!

i dam okrwawiona jak choragiew.



2006-03-20 (14:57)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 54 146
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

C.D.N.
2006-03-20 (21:08)

status fobia1
Data rejestracji: 2003-09-15
Ilość postów: 5409

31
wpis nr 54 182
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Tolo80 - dla Ciebie pasuje



Kólko graniaste

czworo kanciaste

kólko nam sie polamalo

a my wszyscy bec

_________________



Do Majakowskiego trzeba dorosnac emocjonalnie. Niektórym nigdy to sie nie udaje.

Dlatego nie czytaj tego, czego nigdy nie zrozumiesz.



A ja, czytajac mam w uszach szum.
2006-03-20 (21:10)

status full.
Data rejestracji: 2004-01-29
Ilość postów: 43270

151
wpis nr 54 183
[ CZCIONKA MONOSPACE ]





Dobre, dobre ... dawajcie dalej : ) : ) : )

2006-03-20 (21:41)

status bravo
Data rejestracji: 2005-06-05
Ilość postów: 3646

979
wpis nr 54 192
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Poemat o miloci \"Oblok w spodniach\", osnuty byl na prawdziwym \"zdarzeniu\" - swojej miloci do Marii Dienisowej, wysokiej, smuklej siedemnastoletniej dziewczyny, która podbila serce poety nie tylko uroda, ale i inteligencja, oczytaniem, pragnieniem tego, co nowe, postepowe. Ojca dziewczyny interesowala pozycja spoleczna i stan majatkowy kandydata do reki córki. Maria prawdopodobnie nie miala doc sily, by przeciwstawic sie rodzinie. I miloc zaledwie sie zaczela, zostala przerwana. Majakowski przezywal to bardzo ciezko - najpierw milczal, az wreszcie ból jego znalazl ujcie w poemacie (Maria nie pierwsza sprawila mu zawód milosny, wczeniej byl zakochany w Zofii Szamardin. Postac Marii z poematu laczy w sobie cechy obu tych osób). Poruszyl w poemacie problem rewolucji w stosunkach miedzyludzkich, ukazal konflikty zachodzace w spoleczenstwie burzuazyjnym, wyrazil swój poglad na sztuke i religie. Utwór byl poetyckim i spolecznym credo Majakowskiego, a równoczenie wyzwaniem rzuconym staremu porzadkowi.







Ja z tym utworem spotkalem sie w III klasie LO, mialem dobrego nauczyciela

poloniste, pisal pod pseudonimem do \"Literatury\", szeroko wykraczal poza obowiazujacy program.

Ten utwór wstrzasnal mna.

Chyba moge powiedziec, ze wtedy pokochalem poezje, wiadomie pokochalem, bo lubilem dzieki rodzicom i dziadkom od dziecka.

Przepraszam za te mala dygresje Vidmo, mialem taka potrzebe widac.

Pozdrawiam.
2006-03-20 (21:55)

status bravo
Data rejestracji: 2005-06-05
Ilość postów: 3646

979
wpis nr 54 193
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

RENI

W ROCZNICE SMIERCI

7 - V - 1922

ZAMIAST KWIATÓW



libres de tous liens

donnons-nous la main

apollinaire

PROLOG





w wielotysiecznych, stuulicych miastach

wychodza codziennie tysiace gazet,

dlugie, czarne kolumny slów,

wykrzykiwane glono po wszystkich bulwarach.

pisza je mali, starsi ludzie w okularach.

nieprawda,

pisze je Miasto

stenografia tysiaca wypadków.

rytmem, tetnem, krwia.

dlugie czterdziestoszpaltowe poematy.

wystukuja je stutysieczne aparaty,

które slysza puls wiata za miliony mil,

agencje reutera, havasa, paty,

dlugie, kilometrowe papierowe zwitki.

komunikaty.

miasto slyszy wszystko.

wie za kogo wychodzi ksiezniczka hiszpanska

i co spiskuja w gdansku niemcy wciaz niesforni,

o budowie w himalajach nowego wiaduktu,

radiodepesze z kaliforni

i stan pogody w timbuktu.

o wszystkim pisze miasto w swoich 40-szpaltowych poematach:

strajki w elektrowniach. przejechania. samobójstwa.

oto jest prawdziwa gigantyczna poezja.

jedyna.dwudziestoczterogodzinna wiecznie nowa.

która dziala na mnie, jak silny elektryczny prad

jak mieszne sa wobec niej wszystkie poezje.

poeci, jesecie niepotrzebni!

ja nie czytam strinberga, ani norwida

nie przyznaje sie do zadnego spadku.

czytam wieze, pachnace farba dzienniki,

bijacym sercem przegladam rubryki wypadków,

które mnie kluja, jak ostre pilniki.





o, nadzwyczajne wypadki.

samobójstwa, podrzucenia, katastrofy.

krótkie spiecia, tajemnicze pozary.

czarne strajki, rozstrzelania, napady.

jaka ogromna kryje sie w was tajemnica.

nieprzetlumaczalna.

tajemnica pulsujacych miast.

krzyczy w was ukrzyzowana ulica.

zywe, odpreparowane od naskórka mieso.

ja,

który pie,

kiedy otello morduje desdemone,

czuje, jak mi sie nogi przerazone trzesa,

gdy na rogu, otoczony gawiedzia,

zdycha lepy, zajezdzony kon.

oto jest prawdziwy niemalowany teatr.

wielobarwne, heraklitowskie wszystko,

walace konkretnocia, jak obuchem, z nóg.

wie o tym dobrze i motloch,

kiedy gapi sie na bezplatne widowisko.

nie wiedza tego panie i panowie

z taktem

przechodzacy na druga strone, gdy na plytach

wród grobowej, naprezonej ciszy

idzie ciezki, przedmiertelny balet. -

panowie nie moga pogodzic sie z faktem,

w ze teatr ten ma wiele niewatpliwych zalet



pisza o tym wszystkie gazety,

pisza wiecej.

w rubryce nadzwyczajnych wypadków

sa male, niewyraLne wzmianki,

o mierciach

jakich niewiadomych ludzi,

które sie koncza slowami:

\"...zawezwany lekarz pogotowia skonstatowal mierc glodowa...\"



o niewiadomi, bezimienni ludzie,

zaglodzeni w Saharach milionowych miast,

którym nie mial kto podac nawet bulki z maslem.

o wasze sine, popuchniete trupy,

jak o wlasne,

upomni sie zarloczne, wszystkozerne Miasto.

czarne, natloczone prosektoria

wyeksploatuja wasze zwloki,

rozdlubia resztki waszych cial od koci.

wy jestecie przedziwnym nawozacym sokiem

wielkiej, nieobliczalnej, wspanialej Ludzkoci!

I





daj twarz do kolan swoich przytulic.

krew z twoich palców zlizem.







z odrzuconymi bezwladnie

rekami

ulic

lezalo Miasto krzyzem.

przybili go do ziemi cwiekami lamp,

jarzace biale gwoLdzie wzarly sie,

jak krzyki.

przyszla noc

i przylgnela do krwawych ramp

palaca chusta weroniki.





okropna,

lepiej deszczem po twarzy tluc,

jak tych

ukrzyzowanych na bramach rajów.

krople czarne,

malenkie,

natretne,

wyrzucone z krwia razem z powrotem

z pluc

po czarnej pooranej szynami twarzy

splynely lzami tramwajów.





jeszcze i jeszcze,

bezksztaltne, wypukle

domy czarne, oblizgle, karmione deszczem

napecznialy, jak gabki,

napuchly,

rozlaly sie, rozpelzly rozdete, stulice

wystapily na chodniki z ciemnoci,

zsunely sie,

przeciely krzyczaca ulice

- ludzie!

- pomózcie!

- rozgniota!





wyplynely w ucisku skrwawione wnetrznoci

i bez jeku wylaly sie w bloto.





a czarne ciany rosna,

ciagna sie do góry.

zaslonily cale niebo,

w zakryly szczyty,

jakby ogromne olowiane chmury

na ziemi urzadzily meeting.







nie bede zyl, jak kato, ni walczyl, jak samson

glód, który ronie we mnie, ciska mna w goraczce.

byl czlowiek, który nie jadl, nazywal sie hamsun

i zrobil na tym póLniej slawe i pieniadze.



na wytartej kanapie, skrecony w szec

leze prezac do góry zsinialy profil.

dzien odchodzac wyl dlugo zjezywszy szerc,

a teraz noc mi piewa swe dziwne strofy...

zaraz sufit bez szmeru zsunie sie w pokoju.

przygniecie pomalenku

cicho i jasno.



wolno tynk sie na cianach rozdwoil,

jakby pokój wargami mlasnal.

cian rozmoknietych bezzebne dziasla

poruszyly sie wolno.

zuja cmokajac.

nagle stól po podlodze zaplasal

i piec podskoczyl, jak pajac.

coraz blizej i blizej zsunely sie ciany.

nie odepchnac rekami pelznacych tapet.

cicho...

na palcach...

jak pies cigany...

juz tylko za parapet...

T E R A Z !!

a ku ku!

glowa w dól.

cztery okna

i

trrrach!

o miekki asfaltowy materac.

polecialo.

zatanczylo.

upadlo.

i jeszcze

odbity, jak od gutaperkowej posadzki

lece.

odskakuje od gzymsów, jak pilka,

z deszczem

i w góre wystrzelam wiece.

gumowa czaszka o bruk

i wyzej

hop!

odbijam sie z powrotem.

do góry i na dól.

z rozpostartymi rekami lece pod strop

i znowu na ziemie spadam.

juz myli, jak kobiety, wala sie z nóg,

ociezale,

jak kleby w zburzonym ruszcie.

jeszcze chwila i czaszka trzanie o bruk

- pomózcie!

- pomózcie!!

- pomózcie!!!

przybiegli wystraszeni.

otoczyli kolem.

w rozpostartego wparli przerazone oczy.

- nie bójcie sie.

- nie krzyczcie.

- nic nie zwichnalem.

- przycinijcie mnie.

- mocniej!

- odskocze!!

pochylili sie.

przygnietli.

zagrali na trabce.

bliskie zmieszane twarze, przestraszone troche.

dwóch wysiadlo z karetki i wsadzic mnie w glab chce!

na skolatana glowe wciagna mi ponczoche!!

polozyli na miekkie.

.... daleko.

... przyszloc.

... dlugie zielone palmy kolysza sie w czaszce.

Reniu!

to ty?

jak dobrze ze przyszla.

aksamitnymi rekami po twarzy mnie glaszczesz.

pamietasz wtedy wieczór...

deszcz za oknem piewal.

sluchalem, czy choc jeden nerw Twój jeszcze drzy mna

na zielonym cmentarzu teraz skomla drzewa

i jest tak bezlitonie, przejmujaco zimno.

teraz sam, jak podrzutek przez pusty przytulek,

pójde pomiedzy ludzi daleki i obcy.

w malenkim gniazdku serca nie ma juz jaskólek,

zabili mi ostatnia Lli, niegrzeczni chlopcy.

chlipiacy skowyt z krtani na wierzch sie wyspinal.

czepia sie Twojej sukni, pelznie ku dloniom.

uciekac nie mam sily.

nadchodzi final.

zajadli mali ludzie z psami mnie gonia.

ogromny tlum

z laskami,

czarny,

jak powódL

ronie,

wije sie za mna

dlugi,

jak ogon.

zamkneli drzwi!

za póLno!

nie mam gdzie sie schowac!

malutk i prosty czlowiek podstawil mi noge!!

juz.

juz.

dopadli.

stratowali.

zmieli.

podeptanego trupa podnieli, jak sztandar

wysoko

i na przedzie,

nad tlumem

obok kapeli,

ponieli.

nieg padal gruby i w oczach narastal.

szli ludzie niezliczenie, bezladnie i tlumnie,

kiedy zakropionymi ulicami miasta

ponieli mnie w ogromnej olowianej trumnie.

szli ksieza z kadzidlami, jeden dlugi gest rak,

i zwiazek literatów w cylindrach i krepie,

i cechy z choragwiami,

w tuzurkach,

z orkiestra,

a potem tlum sie czarny na rogach doczepial.

na placu teatralnym tlum rozlal sie w mrowie.

dzwony dzwonily w dzwony i w dzwonach ich krzyk nikl,

gdy nagle

straszny,

obandazowany

czlowiek

podnioslem sie ogromny,

groLny,

jak wykrzyknik!

panowie!

jestem wzruszony.

widzicie, zbladlem.

zegnacie mnie tak pieknie i tyle tu kobiet,

ale zapominacie, ze nic dzi nie jadlem

i musze ic zaraz na obiad.

o!

cisza.

i ryk jeden!

krzyki. spazmy. placze.

halas powstal i tumult.

krzyczeli: \"zmartwychwstal\"!

jakby na przedstawieniu opery w teatrze

nagle zapiewal statysta.

panowie!

nie klekajcie.

nie placzcie.

nie krzyczcie.

widzicie, stoje zdrowy, cudowny i prosty!

ach, skurcz sie w sobie,

wykrztu na bruk swoje zycie

i idLcie z nim pod rece tancowac na mosty.

nie bedziemy juz odtad umierac wiecej,

któz by nas takich pieknych i olbrzymich grzebal.

rozemiejcie sie wszyscy,

weLcie sie za rece

i prosto marszalkowska pójdziemy do nieba.

jak moze kazdy z nas,

co dzisiaj tancza,

stac sie martwym,

mierdzacym,

po którym sie skrupulatnie wykadza zakrystie,

nas

z których kazdy sam jest zyjaca monstrancja

na serca swego biala eucharystie.

pozdejmujcie ich z krzyzów!

niech ziemia krocza

ci,

co chcieli przez wieki umierac za nas.

zycie cudownym sokiem trysnelo nam w oczy,

jak pod nozem dojrzaly ananas!

... z przyczajonych zaulków w noc ku spelunkom

czarna zmowa wypelzla,

wije sie, jak skorek.

pochwycili mnie z tylu!

wiaza!

ratunku!!

na glowe mi wciagaja straszny czarny worek!

przyszla noc gluchoniema i w glowach siadla,

male kaszlace serce przycisnela reka.

slysze!

ziemia juz dudni od stóp, jak kowadla.

trzymajcie!

tetna mi pekna!

z daleka jeszcze.

slonce glowe mi parzy.

olbrzymi glodni ludzie, czarni od maszyn!

idziecie,

wiem.

nie patrzcie!

nie trzeba twarzy!

kazdy z was bedzie mesjaszem!

o wykrztu sie z twych piwnic,

wywal sie na wierzch,

jak krew buchnij przez okna i wszystko zalej

tlumie chamów,

co niebo glowami dziurawisz!

jakie ogromne morze wyobrazen!

jakie cudowne dale!

serce olbrzymie w krtani stanelo i skacze.

wypluje pod nogi, w piach wam.

idziecie!

krzyczec nie moge!

ogromni w zorzy pozodze.

trup mój

krwawy,

stratowany,

czerwony,

jak lachman,

z którego moze szmate na swój sztandar udra,

w miertelnym zapatrzeniu lezy wam na drodze,

po której przechodzicie

w J U T R O!

II





w maju,

w zazielenionej slonecznej stolicy

spacerowaly po trotuarach kobiety dzieci i zolnierze,

gdy nagle

z buchajacej aorty przecznicy

beben uderzyl.

szli kolumnami,.

za rogiem gineli

szereg za szeregiem rytmiczny i twardy

na piersiach szarych, zolnierskich szyneli,

jak kwiaty,

czerwienialy czerwone kokardy.

za szeregami ulicznicy

z krzykiem i wistem

gonili tanczacy,

wyrzucali czapki,

ulice sie klanialy biale i czyste.

w wypiekach slonca opadaly kwiatki.

przechodzily kompanie równo, jak na mustrze,

bez komendy trzymaly swój cudowny krok,

wszyscy porwani jednym

milionowym

spazmem.

i w tlumie blysk bagnetów odbil sie,

jak w lustrze

i zachlysnal sie caly dzikim entuzjazmem.

na ulice tlumy jasnych rozemianych ludzi

wyrzygaly na slonce obdrapane domy.

panny. sluzace. prostytutki

umiechaja sie do siebie,

jak znajome,

i serca pod bluzkami tluka im,

jak gongi.

na gmachu poczty i telegrafu

rozwinieta

olbrzymia czerwona choragiew

na wszystkich pietrach stukajace aparaty

wyrzucaja podluzne papierowe wistki:

wiec na cztery konce wiata

wszystkim. wszystkim . wszystkim.

w tokio zdenerwowany japonski mikado

odbiera rozedrgane, dzwoniace depesze

i rozmawia iskrami z londynem,

ze wyrosly juz, zagrazajac zaglada

wiatu,

czerwone rece proletariatu.

a wieczorem

z czarnego oszalalego miasta,

z katedry,

ciemnymi zaulkami wród piewów i wistu

w pole plaszcza kryjac twarz

uciekal Chrystus;

gdy nagle tlum go na placu

dopadl.

pochwycili za rece.

zawlekli.

czarni obdarci ludzie od kielni i lopat.

zaciagneli krzyczacego,

boso,

na róg,

na miejscu samosad.

kucharki zachrypniete podnosily pieci:

- za nasza krzywde!

- za nasze córki, co sie poszly po hotelach lajdaczyc!

- za nasze stare, zharowane matki!

- za nasza hanbe przeplakanych mak,

- która dzwonkiem zagluszal i karmil oplatkiem!

kulakami, laskami zabili, zatlukli.

poturbowane, umeczone cialo

upadlo pod razami spracowanych rak.

w tym samym czasie,

kiedy dusza moja w kaloszach \"treugolnik\"

w warszawie,

w natloczonym kinie,

cinieta

prózno czekala zbawienia.

w rodku detektywicznego wloskiego dramatu

od niechcenia zerwala sie lenta

i na plótnie wród miertelnej ciszy

ukazala sie ta sama scena.

krzyk powstal na sali i panika.

rzucili sie w poplochu do drzwi.

mezczyLni tratowali kobiety.

prózno ciskal sie przy aparacie mechanik,

a gdy wreszcie zapalono kinkiety,

na ekranie zostaly czarne plamy krwi.

po ulicach snuja jacy ludzie,

cienie prawie,

i gina zanim slowo sie glono wymówi,

a w owietlonej sali tow. higienicznego

histeryczne studentki i gawiedL

oklaskuja ziewajaca estrade,

z której klanial sie glinka i kochal sie tuwim,

twarze krwia im zachwytu nabiegly

nalane.

czekajcie, twarze te skad znam!

to tlum ten sam,

który we mnie w zakopanem

rozjuszony w bezbronnego ciskal jajka i cegly.

i kiedy zegnany oklaskami schodzil ostatni blazen,

wszedlem wolno na estrade

i powiedzialem prawie ze smutkiem.

- panowie,

- nic nie wiecie.

- dostalem depesze.

- dzisiaj wyjezdzam.

zdaje sie, ze nikt sie nie rozplakal.

bylo cicho.

kto zaczal bic brawo.

wyszedlem wolno na ulice.

dorozka odwiozla mnie na dworzec.

klanialy sie latarnie nie wiadomo po co,

gdy pociag szyby okien chustka dymu czycil.

schyleni pod piecami

majowa noca

piewali na zwrotnicach czarni maszynici.

SPIEW MASZYNISTÓW





slonce przygniótlszy kolanem, skóry dymiace sie polcie

dlugo do miesa obdzieral nasz okrwawiony scyzoryk.

w noce bezgwiezdne majtkom na wiata plonacym drednoucie

twarz wylizaly do krwi nam zorzy czerwone ozory.

nam-li wyroslym w trudzie pod wciekla zdarzen ulewa

bladzic po morzach uniesien w gwiezdne wsluchanym kapele?

zgodnym wysilkiem twardych rak rozhutany w lewo

czarni malency ludzie ziemi olbrzymi propeller.



patrzyl na wszystko z góry nasz bezpartyjny pan bóg.

plakal nad nami deszczem, az wreszcie krwia sie wysmarkal.

gdy walec wieków gniótl nas, krwi nasze twardych jambów

sluchalo stare slonce lyse, jak leb bismarka.

dlugo wiecilo w lepia nam, purpurowym murzynom,

w mordy zweglone w hutach, do których przyrósl kopec.

gdy go, zwleczone na ziemie, nóz robotniczy zarzynal,

tlum sie na trupa rzucil krew buchajaca zlopac.



z zyciem rozgranym pod rece na wiata szerokie trakty

wyszlimy rano, piewajac, z plachta koloru flamingo.

paszcz wytoczonych mitraliez suche rytmiczne antrakty

w krtan zabijemy z powrotem kula wypluta z brauninga.

kto nam, kto nam teraz droge zagrodzi samym?

wszystko zmiazdzymy butami piekni, ogromni i ludzcy.

miejsca! gromada idzie, proletariacki samum!

czapkami droge, wymocil taneczny krok rewolucji.

wiat postawiony pod ciane, jak maly, blady czlowieczek,

mrugal bezradnie oczkami, gdy kolbymy wznieli do ramion.

plakal zmartwiony Chrystus o dusze swoich owieczek,

gdy salwa gruchnely lufy i nieg sie krwia poplamil.

nam-li dzi skomlec nad trupem, gdy hymnem tetni nerw,

czaszka o ziemie grzmocic i krzyczec: nie przeklinaj?!

do wszystkich okien i drzwi juz wali kolbami mauzerów

w lunach wschodzacej zorzy wielka wietlana NOWINA!

robotnikom warszawy i lodzi, czyje

umiechy zawsze olepiaja

III





a potem przyszly dni,

dni dziwne,

pelne purpurowej grozy

i krótkie, blade, przerazone noce.

ulicami pedzily ciezkie autowozy

naladowane ludLmi, od bagnetów ostre

i pelno bylo wszedzie lepkiej, skrzeplej krwi,

jakby kto rozdarl wielka, zaropiala kroste.



chodnikami walesali sie bladzi, dziwni ludzie

z blyszczacymi niesamowicie, wkleslymi oczyma

i wszystko bylo dziwnie metne,

jak w goraczce.

czas sie zatrzymal.

dni przychodzily piace

i noce koloru khaki.

nad pustymi ulicami zarzyly sie lampy,

rzucajac dlugie cienie biale i czerwone.

po nocach, pod eskorta, zawsze w jedna strone

wywozili zolnierze dlugie, czarne paki.

jednego rana rzeki wyglodnialych ludzi

korytami zaulków splynely na plac

i krzyk miasto obudzil:





te cierwy!

oszukuja nas wladza, której nie chca dac.

mamy ich wladze gdzie!

nam praw nie potrzeba!

niech nam dadza chleba!

my - chcemy - jec!!



- - - - - -





na morzu bialym cicho z dolu,

gdy przyplyw okret mój kolysze,

przykladam rece tuba do ust

i krzycze:

SLYSZE!!





co sie wyrwalo z pretów tam,

krzyk zbuntowanej czarnej zalogi.

czekajcie, sprute mam wylogi.

powiode wszystkich dzisiaj sam!

na cztery strony cztery drogi,

rozkladam rece, wszystkie taml



chodLcie tu,

wolam was, jak gustaw,

których zapadle w glab policzki

pozwola jasno mi policzyc,

ilecie dni nie mieli w ustach.

czarni, brazowi, biali bracia!

zgrajo obdarta i wychudla!

gdy noca ksiezyc wyjrzy z chmur,

jak szczury wylazicie z nor.

pelzniecie,

wlokac nóg swych szczudla,

pod okna, gdzie przy stolach zra

za szyba natloczonych barów

sterty kompotów i homarów

dranie spasione wasza krwia

i dziwnie oczy wam sie lnia,

az was nie sploszy krzyk zegarów.



gdy wiatr pólnocny drzewa czesze,

przez tamy gór po nocy widnej

od nieznych tundr do portu w sidney

widze rozlane wasze rzesze.

gdy w polach czarne cienie tancza,

splatane w jeden dlugi lancuch,



do miast spelzacie sie szarancza,

siadacie cicho w progach drzwi

czuwac nad zdrowymi snem mieszkanców,

którym sie wtedy w snach

majacza

kaluze czarnej, tlustej krwi.





o bracia moi wszystkich ras

z europy, azji i ameryk,

ilu was jeszcze jest gdzie wiecej,

armie zglodniale!

nowe stany!

nastapil czas

i wiat, jak kleryk

przyjmuje chrzest czerwonych wiecen.

pójdziecie ze mna dzisiaj tam,

gdzie zra zamorskie mangustany!



- - - - - - - - - - -



opadala na miasto mgla jesiennej sloty.

byl dzien chlodny, bezbarwny, wilgotny, jak kanal.

w mokrej mgle po zaulkach do rana

kaslaly kulomioty.



- - - - - - - - - - - - - - - -



- - - - - - - - - - - - - - - - -



- - - - - - - - - - - - - - - - -



- - - - - - - - - - - - - - - - -



- - - - - - - - - - - - - - - - -



- - - - - - - - - - - - - - - - -



- - - - - - - - - - - - - - - - - -



- - - - - - - - - - - - - - - - - -



- - - - - - - - - - - - - - - - - -



brzuchy nasze zielone, granatowe, sine,

takie lekkie przedziwnie, cieza nam, jak wiezy.

w dzien zujemy niesmaczna slodkockliwa line,

a w nocy ssiemy wlasny zskorupialy jezyk.



w glowie hucza nam ciagle jakie dziwne szmery

i straszna czczoc w zoladku okropnie nas nudzi,

widzimy tylko w górze przez okna suteren

nogi szybko ulica przechodzacych ludzi.



a noca gdy zaniemy strawieni bezruchem,

poskrecawszy wychudle, popuchniete czlonki,

ni nam sie taki slodki prawdziwy baumkuchen

na dziedzincu slonecznym sasiedniej ochronki.



wyciagamy do niego rece przez sztachety,

weszac palcami próznie, jak ssawkami macek,

a male, czyste dzieci i biale kobiety

klada nam w nie pachnacy ukrajany placek.



pozeramy krztuszac sie, kawalami, gwaltem

dobre, slodkie, przedziwne, wypieczone ciasto...

gdzie blisko slychac trabki...

...to mieciutkie auta

przysyla po nas wielkie, dobroczynne MIASTO.



FINAL



na miekkiej trawie twarza do chmur

leze ogromny chinski bogdychan.

nie tknal mnie zaden piorun ni mór,

a jednak czuje, ze zdycham.



i kiedy z estrad plonacych janiej

ciskam swoje ochlapy brutalny i wielki,

mierc moja moze dogryza juz wlanie

moje ostatnie cukierki.



nie bede pisal wierszy, - jak pusty klos SA,

lecz wiem, ze ci, co raz slyszeli je,

jak zaraze za soba wszedzie poniosa

kaprysów moich ewangelie.





Bruno Jasienski







Poemat ten stanowil odpowiedz na \"Oblok w spodniach\" Wladimira Majakowskiego. Powiazania pomiedzy tymi utworami sa jednak bardzo cisle. Cale fragmenty \"Pieni o glodzie\" stanowia utajone tlumaczenie poematu Majakowskiego. Jednak jest tu bardzo symptomatyczna róznica. Majakowski przywoluje w lirycznych opisach swoja kochanke Marie, która go opuszcza dla innego mezczyzny , Jasienski snuje milosne wspomnienia o niezyjacej siostrze.



2006-03-20 (22:19)

status fobia1
Data rejestracji: 2003-09-15
Ilość postów: 5409

31
wpis nr 54 201
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Od zawsze najpiekniejsza sztuke, w tym poezje, tworza ludzie zdolni do glebokich prawdziwych uczuc. Artyci, którzy widza i czuja glebiej, wiecej, o bardzo bogatym wnetrzu. Ich wyobraLnia, wrazliwoc sa czesto niezrozumiale dla wiekszoci spoleczenstwa skupionej wylacznie na konsumpcyjnym trybie zycia. Ten wspanialy dar, którym zostali obdarzeni staje sie czesto przeklenstwem ich zycia. Jednak zycia barwnego, pieknego, przezywanego intensywnie, czesto w samotnoci, by nie byc uznanymi za dziwaków chorych psychicznie. Dlatego ich dziela - obojetne czy to obrazy, rzeLby, proza, poezja - sa najpiekniejsze, bo autentyczne, z dusza. To nie rzemioslo, to ich serce najbardziej poruszajace ludzkie uczucia.



Sam talent tworzy rzemielnika, dokladnego, precyzyjnego, starannie dobierajacego barwy, slowa, proporcje - ale tylko rzemielnika, tworzacego dzielo doskonale w formie, ale nie budzace tak pieknych emocji.



Dobrze, ze \"Bravo\" przyblizyl etiologie powstania \"Obloku w spodniach\". Moze poemat ten stanie sie przez to bardziej zrozumialy niektórym czytelnikom i ewentualne komentarze beda mialy inny charakter.



Pisalam sluchajac Francis Goya \"Nostalgia\". Tez mialam taka potrzebe i nie sadze by Vidmo mial cokolwiek przeciw.
2006-03-20 (23:20)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 54 211
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Dzi przerywnik:

Edward Stachura \"Uspokojenie\"



Wydarzyla mi uspokojenie ta chwila

i kamien odwalic od tajemnic



i kamien odwalony ucalowac

i zajrzec w jaskinie moje tajemnice



Cicho jest niepomiernie i meznoc

w domostwach moich kociach

w krag obiegly mnie dziwne zwierzeta

tance wolne odprawiac radosnoc



Nieprzebrana jest chwila wiersza laska

która mi skinac bym w sobie popadl

i tam ujrzanym wiecej nie plakal

i podziekowal weselnym raz plakaniem



i wyszedlem na laki



1959
2006-03-20 (23:34)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 54 213
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

\"...wiec milosne sa prochy mówiace

- blogoslawiony miedzy nami ten mlody

tylko jego brakowalo nam do uroczego towarzystwa...\"

Sted
2006-03-20 (23:45)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 54 214
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Pieni Indian Meksyku

grupy jezykowej Nahuatl

przeklad Edward Stachura

\"PrzyjaLn\"



Na wiosne ozywia nas

zlota kwitnaca kolba kukurydzy:

wiatlocia jest dla nas

tkliwa blondwlosa kukurydza

i naszyjnik z klejnotów

naklada nam wiedza,

ze sa nam wierne serca naszych przyjaciól.
2006-03-21 (12:18)

status bravo
Data rejestracji: 2005-06-05
Ilość postów: 3646

979
wpis nr 54 268
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

W.B. YEATS, Plaszcz



Zrobilem mojej pieni plaszcz,

caly w haftowane wzory

ze starych mitologii

od stóp az do szyi;

ale glupcy go pochwycili,

nosili go na oczach wiata

jak gdyby sami go uszyli.

O pieni, niech zabieraja,

bo wieksza jest odwaga

chodzenie nago.
2006-03-21 (24:07)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 54 364
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Wlodzimierz Majakowski \"Oblok w spodniach\"



czec trzecia



Ach, czemu to,

skad to,

w jasne wesolo

brudnych pieci cios niespodziewany!

Przyszla

i groza owinela czolo

nagla myl o domach oblakanych.



I -

jak na tonacym krazowniku

duszacy spazm

rzuca w otwarty luk,

przez swoje oko

rozdarte do krzyku

lazl

oszalaly Burluk.



Z krwawa rdza na olzawionych powiekach,

wygramolil sie,

wstal,

podszedl

i z czulocia niezwykla u tak otylego czlowieka

powiedzial:

\"Dobrze!\"

Dobrze,

gdy w zebach szafotu skazaniec

krzyknie:

\"Pijcie kakao Van-Hutteena!\".



I tej sekundy

z bengalskim

blyskiem i dLwiekiem -

nie zamienilbym na nic,

ani na...



Zza dymu cygar

kieliszkiem cienkim

wydluzala sie przepita twarz Siewiernianina.



Jak miesz sie nazywac poeta,

jak cwierkajaca przepiórka szary!

Dzisiaj

trzeba

kastetem

wiatu w czerep sie zaryc!
2006-03-22 (10:44)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 54 403
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Wlodzimierz Majakowski \"Oblok w spodniach\"



Czec trzecia c.d.



Ty,

co o jednym tylko mylisz czule:

\"Czy tancze dystyngowanie?\"

spójrz no, jak sie zabawiam

ja -

szuler,

sutener i oberwaniec!

Od was, kochaniem przemokli,

których

lzy laly sie w stuleci potok,

uciekne,

slonce wstawie monoklem

w szeroko rozwarte oko.



Niewiarygodnie sie wystroiwszy,

zeby ode mnie az zar bil,

bede, po globie hopsal,

przodem na smyczy

Napoleona powiode jak mopsa.



Ziemia rozlozy swoje kobiece cialo,

dyszac bedzie piersiami obracac:

ozyja rzeczy -

wargi rzeczatek

zaszczebioca niemialo:

\"caca, caca, caca!\"



Nagle

chmury, obloczki i tak dalej, i tak dalej

wszczely w niebie rozruch wielkim glosem

jakby sie rozchodzili robotnicy biali

oglosiwszy gniewny strajk niebiosom.

Grom zza chmury zbestwiony wylazl,

ogromne nozdrza z halasem wysmarkal,

i twarz niebu wykrzywila ta chwila

zlym grymasem zelaznego Bismarcka.

I kto

do kawiarni wyciagnal rece,

uwiklany w oblocznych matniach -

jak gdyby kobiece

i czule jak gdyby,

i jak gdyby laweta armatnia.



Mylicie,

ze slonce pieszczota promyków

glaszcze kawiarnie po gladkim szkle?

To znów rozstrzeliwac buntowników

bedzie general Galliffait!



Przechodnie, rece ze spodni wyjac!

Bierzcie kamienie, nóz, bombe, drag,

a jeli który nie ma juz rak,

to niechby bil sie chocby lbem bijac!

ChodLcie, potniaczki

morzone glodem,

pokorniutkie,

w zakislych od brudu porcietach!

ChodLcie!

Poniedzialki i rody

przefarbujemy krwia na swieta!

Niech ziemia, gdy ja nóz poglaska,

przypomni sobie, kogo chciala spodlic!





Ziemia

jak metresa opasla,

która wykochal Rotszyld.

Aby w salw goraczce flagi na miecie

lopotaly w kazde wieto jak sie patrzy,

hej, latarnie! - wyzej podniecie

okrwawione cielska posiadaczy.

Przeklinalem,

wymodliwalem sie,

zarzynac chcialem,

bez ustanku

za kim sie wloklem.

Na niebie czerwonym jak Marsylianka

zdychal zachód wstrzasany krwotokiem.



Juz obled.



Nic sie nie stanie.



Noc przyjdzie,

zagryzie,

wyprawi biesiade.



Widzicie -

niebo judzi coraz blizej

garstka gwiazd obryzganych przez zdrade.



Przyszla.

Ucztuje jak Mamaj,

miasto przysiadlszy zadem.

Oczami juz nie przelamac

tej nocy czarnej jak Azef!



Juzem w kacie trakierni leb nastroszyl,

dusze i obrus spirytusem poje -

i widze:

w kacie okragle oczy,

wzrok Matki Boskiej tkwiacy w sercu mojem.

Po cóz tandetna aureola w zlocie

gawiedL karczemna obdarzasz?

Widzisz - znów

nad oplwanego na Golgocie

wynosza Barabasza!

Moze powinno tak byc,

ze wród ludzkiej cizby

ja nie róznie sie twarza od innych.

Ja,

moze

najurodziwszy

ze wszystkich Twoich synów.

Daj im,

w radoci zaplenialym,

czas mierci rychlej i prostej,

i obdarz dzieci, nim wyróc zdaza,

chlopców - ojcostwem,

dzieweczki - ciaza.

I spraw niech siwizny wrózbitów oprzeda

zrodzonych ród pierwszy

i przyjda oni -

i dzieci swe bea

chrzcic imionami mych wierszy.

Ja, piewca maszyny i Anglii,

moze przemawiam po prostu

w najpowszedniejszej ewangelii

jako trzynasty apostol.

I kiedy glos mój

wród gróLb i wistów

dni - noce

jekiem bezwstydnym juszy,

moze wtedy wacha Jezus Chrystus

niezapominajki mej duszy.



C. D. N.
2006-03-23 (14:05)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 54 597
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Dzi Miedzynarodowy Dzien Poezji,ale takze pierwszy dzien wiosny...



Krzysztof Jarzynski \"Wiosna\"



wiosna - pierwsza dama

operetki

slowiczym belcantem

usypia mnie codzien

taka zwiewna

mlodziencza

urocza



boze spraw

by na ptasia grype

nie umieraly

slowiki
2006-03-23 (21:13)

status vidmo
Data rejestracji: 2004-11-03
Ilość postów: 12101

449
wpis nr 54 661
[ CZCIONKA MONOSPACE ]

Dzi Miedzynarodowy Dzien Poezji,ale takze pierwszy dzien wiosny...



Krzysztof Jarzynski \"Wiosna\"



wiosna - pierwsza dama

operetki

slowiczym belcantem

usypia mnie co dzien

taka zwiewna

mlodziencza

urocza



boze spraw

by na ptasia grype

nie umieraly

slowiki
| Dodaj wpis w tym temacie | Spis tematów | Wyniki lottoStrona: 1 2 ... 46 47 48 ... 181 182
Wyślij wiadomość do admina