Dodaj wpis w tym temacie
Spis tematów | Strona: 1 2 ... 46 47 48 ... 181 182 Wyślij wiadomość do admina |
Przewiń wpisy ↓ | Pozostanie tylko poezja i dobroć.. C.K. Norwid |
2006-03-17 (25:53)![]() Data rejestracji: 2003-09-15 Ilość postów: 5409 ![]() | wpis nr 53 836 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Wysiadlam - wsiadlam - ponownie wysiadlam. O 22:00 wylaczylam komputer. O 24:00 wlaczylam, by doczytac ciag dalszy. Nie moglam zasnac. Teraz spróbuje - dobranoc. |
2006-03-18 (02:08)![]() Data rejestracji: 2003-09-15 Ilość postów: 5409 ![]() | wpis nr 53 837 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Tak, wyciszylam sie po wysluchaniu Don McLean: Stary Stary Night. Tak niewiele - a tak wiele. Dobranoc. |
2006-03-18 (24:18)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 53 944 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Wlodzimierz Majakowski \"Oblok w spodniach\" Czec druga Chwalcie imie moje! Mnie slawa wielkich nie lechce. Na wszystkim co zrobiono pisze \"nihil\". Nigdy niczego czytac nie chce. Ksiazki? Ksiazki - pal licho! Dawniej mylalem - ksiazki robi sie tak: przyszedl poeta, lekko usta otworzyl, i prosze! - od razu jak ptak zapiewal prostaczek bozy. A tymczasem, zanim ten piew sie zlozy skladnie, dlugo, z mozolem sie lazi i cicho brzechta sie w serca bagnie glupi karp wyobraLni. Gdy rymami pryskajac, warza zupke liryczna, jaki tam wywar z miloci i slowików, ulica skreca sie bezjezyczna, nie ma czym mówic ni wydac krzyku. Miast babilonskie wieze w pysze wznosimy od nowa, a Bóg obraca je w perz i miesza slowa. Milczac meka uliczna parla. Krzyk ocia wystawal z grdyki. Krztusily stloczone w poprzek gardla opuchle taksówki i kociste bryki. Pier wydeptaly kroki - dokladniej niz gruLlica. Droge mrokiem zamknelo miasto. I gdy - mimo wszystko! - ulica wycharknela tlum na plac szeroki, zepchnawszy przysionek cerkwi, co krtan przyparl ciasno, zdawalo sie : w cherubó chorale niebianskim Bóg ograbiony miecz kary niesie! A ulica przysiadla z wrzaskiem: \"Zrec chce sie!\" Pokazuja miastu kruppy i kruppki brwi groLny mars, a w ustach slów umarlych rozkladaja sie trupki, tylko dwa z nich zyja i tyja - \"dranstwo\" i jakie tam jeszcze, zdaje sie - \"barszcz\". Poeci rozmokli we lzach i chlipaniu odstrychneli sie od ulicy, wichrzac wlosy: \"Jak dwoma takimi wypiewac i dame, i miloc, i kwiatek w kropelkach rosy?\" A za poetami - uliczne mrowie: studentów, prostytutek, dostawców brzuchatych. Panowie! Stójcie! Wam nie wypada, jak zebrakom prosic o datek. c.d.n. |
2006-03-20 (12:35)![]() Data rejestracji: 2005-06-02 Ilość postów: 498 ![]() | wpis nr 54 132 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Bujam... w oblokach ![]() I slucham J.D. ![]() |
2006-03-20 (13:44)![]() Data rejestracji: 2006-03-17 Ilość postów: 27 ![]() | wpis nr 54 141 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Przy kominku babcia siwa, siedzi sobie, glówka kiwa, ma na nosie okulary, co pi...... babsztyl stary. Za górami, za lasami, zyl król madry i bogaty, ale z racji córki swej jedynej ....itd. znacie to chyba,co ? Kolego, co ty, nacpale sie czy jak? |
2006-03-20 (14:24)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 54 145 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Wlodzimierz Majakowski \"Oblok w spodniach\" Czec druga c.d. Nam, silnym, zdrowym, z krokiem sazniowym, nie prosic ich - szarpac zawziecie, ich, do loznicy kazdej malzenskiej alkowy przyssanych bezplatnym przylgnieciem! Mamze pokornie ich prosic: \"Pomóz ty mnie!\" Blagac o hymn, o oratorium! Samimy twórcy w gorejacym hymnie, w loskocie fabryk i laboratoriów. Co mnie do Fausta, z którym sie Mefisto lizga w feerii rakiet niebieskim parkietem! Wiem, ze gwóLdL w moim bucie koszmarniejszy niz wszystko, co wycisnal z fantazji swej Goethe! Ja najzlotoustszy, którego kazde slowo na nowo rodzi dusze i nazywa cialo, powiadam wam: najmniejsza z zywota okruszyn cenniejsza od wszystkiego, com zdzialal i zdzialam! Sluchajcie! To prorokuje w natchnionej wciekloci dnia dzisiejszego krzykowargi Zaratustra! My z twarza jak snem odgnieciona pociel o zwislych jak zyrandol ustach, my, leprozorium jency, gdzie zaraze rozjatrzyl zlota brudny pazur - my jestemy czystsi niz calej Wenecji w morzach i sloncach wymyty lazur! Plunac na to, ze ludzi takich jak my ospa sadzy pokrytych zawsze, nie ma w Homerach i Owidiuszach. Wiem - przygasloby slonce, ujrzawszy poklady zlota w naszych duszach! Od modlów pewniejszy chór zyl i mieni. Nie nam, dopraszac sie czasu lask! Kazdy z nas - trzyma w swojej pieci wszechwiata transmisyjny pas! Tak zaszedlem na estrad Golgoty - Piotrogrodu, Moskwy, Odessy, Kijowa, i nie bylo nikogo kto by nie krzyczal: \"Ukrzyzowac go, ukrzyzowac!\" Lecz ja do ludzi, nawet krzywdzicieli, jak do najdrozszych z milocia sie zblize. Czycie widzieli, jak pies reke bijaca lize?! Ja wykpiony w dzisiejszym rodzie, obmiany dluga obmierzla anegdota, widze - przez góry czasu nadchodzi Ten, którego nie widzial nikt dotad. Gdzie ukrywa sie krótki wzrok ludzki, glodnych hord wyprzedzajac krok, w cierniowym wiencu rewolucji nadciaga szesnasty rok. A ja - jego przedwit proroczy, gdzie ból, jam wszedzie w poblizu, w kazdej kropli wytoczonej z oczu rozpialem siebie na krzyzu. Juz nie bedzie przebaczenia w niczem. Czuloc w duszach waszych wypalilem, trudniejsze to niz zdobycie - tysiaca tysiecy Bastylii! I kiedy buntem gloszac jego imie, wyjdziecie na spotkanie zbawiciela, ja wam dusze wyciagne rozdepcze, w - olbrzymia! i dam okrwawiona jak choragiew. |
2006-03-20 (14:57)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 54 146 [ CZCIONKA MONOSPACE ] C.D.N. |
2006-03-20 (21:08)![]() Data rejestracji: 2003-09-15 Ilość postów: 5409 ![]() | wpis nr 54 182 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Tolo80 - dla Ciebie pasuje Kólko graniaste czworo kanciaste kólko nam sie polamalo a my wszyscy bec _________________ Do Majakowskiego trzeba dorosnac emocjonalnie. Niektórym nigdy to sie nie udaje. Dlatego nie czytaj tego, czego nigdy nie zrozumiesz. A ja, czytajac mam w uszach szum. |
2006-03-20 (21:10)![]() Data rejestracji: 2004-01-29 Ilość postów: 43270 ![]() | wpis nr 54 183 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Dobre, dobre ... dawajcie dalej : ) : ) : ) |
2006-03-20 (21:41)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 54 192 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Poemat o miloci \"Oblok w spodniach\", osnuty byl na prawdziwym \"zdarzeniu\" - swojej miloci do Marii Dienisowej, wysokiej, smuklej siedemnastoletniej dziewczyny, która podbila serce poety nie tylko uroda, ale i inteligencja, oczytaniem, pragnieniem tego, co nowe, postepowe. Ojca dziewczyny interesowala pozycja spoleczna i stan majatkowy kandydata do reki córki. Maria prawdopodobnie nie miala doc sily, by przeciwstawic sie rodzinie. I miloc zaledwie sie zaczela, zostala przerwana. Majakowski przezywal to bardzo ciezko - najpierw milczal, az wreszcie ból jego znalazl ujcie w poemacie (Maria nie pierwsza sprawila mu zawód milosny, wczeniej byl zakochany w Zofii Szamardin. Postac Marii z poematu laczy w sobie cechy obu tych osób). Poruszyl w poemacie problem rewolucji w stosunkach miedzyludzkich, ukazal konflikty zachodzace w spoleczenstwie burzuazyjnym, wyrazil swój poglad na sztuke i religie. Utwór byl poetyckim i spolecznym credo Majakowskiego, a równoczenie wyzwaniem rzuconym staremu porzadkowi. Ja z tym utworem spotkalem sie w III klasie LO, mialem dobrego nauczyciela poloniste, pisal pod pseudonimem do \"Literatury\", szeroko wykraczal poza obowiazujacy program. Ten utwór wstrzasnal mna. Chyba moge powiedziec, ze wtedy pokochalem poezje, wiadomie pokochalem, bo lubilem dzieki rodzicom i dziadkom od dziecka. Przepraszam za te mala dygresje Vidmo, mialem taka potrzebe widac. Pozdrawiam. |
2006-03-20 (21:55)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 54 193 [ CZCIONKA MONOSPACE ] RENI W ROCZNICE SMIERCI 7 - V - 1922 ZAMIAST KWIATÓW libres de tous liens donnons-nous la main apollinaire PROLOG w wielotysiecznych, stuulicych miastach wychodza codziennie tysiace gazet, dlugie, czarne kolumny slów, wykrzykiwane glono po wszystkich bulwarach. pisza je mali, starsi ludzie w okularach. nieprawda, pisze je Miasto stenografia tysiaca wypadków. rytmem, tetnem, krwia. dlugie czterdziestoszpaltowe poematy. wystukuja je stutysieczne aparaty, które slysza puls wiata za miliony mil, agencje reutera, havasa, paty, dlugie, kilometrowe papierowe zwitki. komunikaty. miasto slyszy wszystko. wie za kogo wychodzi ksiezniczka hiszpanska i co spiskuja w gdansku niemcy wciaz niesforni, o budowie w himalajach nowego wiaduktu, radiodepesze z kaliforni i stan pogody w timbuktu. o wszystkim pisze miasto w swoich 40-szpaltowych poematach: strajki w elektrowniach. przejechania. samobójstwa. oto jest prawdziwa gigantyczna poezja. jedyna.dwudziestoczterogodzinna wiecznie nowa. która dziala na mnie, jak silny elektryczny prad jak mieszne sa wobec niej wszystkie poezje. poeci, jesecie niepotrzebni! ja nie czytam strinberga, ani norwida nie przyznaje sie do zadnego spadku. czytam wieze, pachnace farba dzienniki, bijacym sercem przegladam rubryki wypadków, które mnie kluja, jak ostre pilniki. o, nadzwyczajne wypadki. samobójstwa, podrzucenia, katastrofy. krótkie spiecia, tajemnicze pozary. czarne strajki, rozstrzelania, napady. jaka ogromna kryje sie w was tajemnica. nieprzetlumaczalna. tajemnica pulsujacych miast. krzyczy w was ukrzyzowana ulica. zywe, odpreparowane od naskórka mieso. ja, który pie, kiedy otello morduje desdemone, czuje, jak mi sie nogi przerazone trzesa, gdy na rogu, otoczony gawiedzia, zdycha lepy, zajezdzony kon. oto jest prawdziwy niemalowany teatr. wielobarwne, heraklitowskie wszystko, walace konkretnocia, jak obuchem, z nóg. wie o tym dobrze i motloch, kiedy gapi sie na bezplatne widowisko. nie wiedza tego panie i panowie z taktem przechodzacy na druga strone, gdy na plytach wród grobowej, naprezonej ciszy idzie ciezki, przedmiertelny balet. - panowie nie moga pogodzic sie z faktem, w ze teatr ten ma wiele niewatpliwych zalet pisza o tym wszystkie gazety, pisza wiecej. w rubryce nadzwyczajnych wypadków sa male, niewyraLne wzmianki, o mierciach jakich niewiadomych ludzi, które sie koncza slowami: \"...zawezwany lekarz pogotowia skonstatowal mierc glodowa...\" o niewiadomi, bezimienni ludzie, zaglodzeni w Saharach milionowych miast, którym nie mial kto podac nawet bulki z maslem. o wasze sine, popuchniete trupy, jak o wlasne, upomni sie zarloczne, wszystkozerne Miasto. czarne, natloczone prosektoria wyeksploatuja wasze zwloki, rozdlubia resztki waszych cial od koci. wy jestecie przedziwnym nawozacym sokiem wielkiej, nieobliczalnej, wspanialej Ludzkoci! I daj twarz do kolan swoich przytulic. krew z twoich palców zlizem. z odrzuconymi bezwladnie rekami ulic lezalo Miasto krzyzem. przybili go do ziemi cwiekami lamp, jarzace biale gwoLdzie wzarly sie, jak krzyki. przyszla noc i przylgnela do krwawych ramp palaca chusta weroniki. okropna, lepiej deszczem po twarzy tluc, jak tych ukrzyzowanych na bramach rajów. krople czarne, malenkie, natretne, wyrzucone z krwia razem z powrotem z pluc po czarnej pooranej szynami twarzy splynely lzami tramwajów. jeszcze i jeszcze, bezksztaltne, wypukle domy czarne, oblizgle, karmione deszczem napecznialy, jak gabki, napuchly, rozlaly sie, rozpelzly rozdete, stulice wystapily na chodniki z ciemnoci, zsunely sie, przeciely krzyczaca ulice - ludzie! - pomózcie! - rozgniota! wyplynely w ucisku skrwawione wnetrznoci i bez jeku wylaly sie w bloto. a czarne ciany rosna, ciagna sie do góry. zaslonily cale niebo, w zakryly szczyty, jakby ogromne olowiane chmury na ziemi urzadzily meeting. nie bede zyl, jak kato, ni walczyl, jak samson glód, który ronie we mnie, ciska mna w goraczce. byl czlowiek, który nie jadl, nazywal sie hamsun i zrobil na tym póLniej slawe i pieniadze. na wytartej kanapie, skrecony w szec leze prezac do góry zsinialy profil. dzien odchodzac wyl dlugo zjezywszy szerc, a teraz noc mi piewa swe dziwne strofy... zaraz sufit bez szmeru zsunie sie w pokoju. przygniecie pomalenku cicho i jasno. wolno tynk sie na cianach rozdwoil, jakby pokój wargami mlasnal. cian rozmoknietych bezzebne dziasla poruszyly sie wolno. zuja cmokajac. nagle stól po podlodze zaplasal i piec podskoczyl, jak pajac. coraz blizej i blizej zsunely sie ciany. nie odepchnac rekami pelznacych tapet. cicho... na palcach... jak pies cigany... juz tylko za parapet... T E R A Z !! a ku ku! glowa w dól. cztery okna i trrrach! o miekki asfaltowy materac. polecialo. zatanczylo. upadlo. i jeszcze odbity, jak od gutaperkowej posadzki lece. odskakuje od gzymsów, jak pilka, z deszczem i w góre wystrzelam wiece. gumowa czaszka o bruk i wyzej hop! odbijam sie z powrotem. do góry i na dól. z rozpostartymi rekami lece pod strop i znowu na ziemie spadam. juz myli, jak kobiety, wala sie z nóg, ociezale, jak kleby w zburzonym ruszcie. jeszcze chwila i czaszka trzanie o bruk - pomózcie! - pomózcie!! - pomózcie!!! przybiegli wystraszeni. otoczyli kolem. w rozpostartego wparli przerazone oczy. - nie bójcie sie. - nie krzyczcie. - nic nie zwichnalem. - przycinijcie mnie. - mocniej! - odskocze!! pochylili sie. przygnietli. zagrali na trabce. bliskie zmieszane twarze, przestraszone troche. dwóch wysiadlo z karetki i wsadzic mnie w glab chce! na skolatana glowe wciagna mi ponczoche!! polozyli na miekkie. .... daleko. ... przyszloc. ... dlugie zielone palmy kolysza sie w czaszce. Reniu! to ty? jak dobrze ze przyszla. aksamitnymi rekami po twarzy mnie glaszczesz. pamietasz wtedy wieczór... deszcz za oknem piewal. sluchalem, czy choc jeden nerw Twój jeszcze drzy mna na zielonym cmentarzu teraz skomla drzewa i jest tak bezlitonie, przejmujaco zimno. teraz sam, jak podrzutek przez pusty przytulek, pójde pomiedzy ludzi daleki i obcy. w malenkim gniazdku serca nie ma juz jaskólek, zabili mi ostatnia Lli, niegrzeczni chlopcy. chlipiacy skowyt z krtani na wierzch sie wyspinal. czepia sie Twojej sukni, pelznie ku dloniom. uciekac nie mam sily. nadchodzi final. zajadli mali ludzie z psami mnie gonia. ogromny tlum z laskami, czarny, jak powódL ronie, wije sie za mna dlugi, jak ogon. zamkneli drzwi! za póLno! nie mam gdzie sie schowac! malutk i prosty czlowiek podstawil mi noge!! juz. juz. dopadli. stratowali. zmieli. podeptanego trupa podnieli, jak sztandar wysoko i na przedzie, nad tlumem obok kapeli, ponieli. nieg padal gruby i w oczach narastal. szli ludzie niezliczenie, bezladnie i tlumnie, kiedy zakropionymi ulicami miasta ponieli mnie w ogromnej olowianej trumnie. szli ksieza z kadzidlami, jeden dlugi gest rak, i zwiazek literatów w cylindrach i krepie, i cechy z choragwiami, w tuzurkach, z orkiestra, a potem tlum sie czarny na rogach doczepial. na placu teatralnym tlum rozlal sie w mrowie. dzwony dzwonily w dzwony i w dzwonach ich krzyk nikl, gdy nagle straszny, obandazowany czlowiek podnioslem sie ogromny, groLny, jak wykrzyknik! panowie! jestem wzruszony. widzicie, zbladlem. zegnacie mnie tak pieknie i tyle tu kobiet, ale zapominacie, ze nic dzi nie jadlem i musze ic zaraz na obiad. o! cisza. i ryk jeden! krzyki. spazmy. placze. halas powstal i tumult. krzyczeli: \"zmartwychwstal\"! jakby na przedstawieniu opery w teatrze nagle zapiewal statysta. panowie! nie klekajcie. nie placzcie. nie krzyczcie. widzicie, stoje zdrowy, cudowny i prosty! ach, skurcz sie w sobie, wykrztu na bruk swoje zycie i idLcie z nim pod rece tancowac na mosty. nie bedziemy juz odtad umierac wiecej, któz by nas takich pieknych i olbrzymich grzebal. rozemiejcie sie wszyscy, weLcie sie za rece i prosto marszalkowska pójdziemy do nieba. jak moze kazdy z nas, co dzisiaj tancza, stac sie martwym, mierdzacym, po którym sie skrupulatnie wykadza zakrystie, nas z których kazdy sam jest zyjaca monstrancja na serca swego biala eucharystie. pozdejmujcie ich z krzyzów! niech ziemia krocza ci, co chcieli przez wieki umierac za nas. zycie cudownym sokiem trysnelo nam w oczy, jak pod nozem dojrzaly ananas! ... z przyczajonych zaulków w noc ku spelunkom czarna zmowa wypelzla, wije sie, jak skorek. pochwycili mnie z tylu! wiaza! ratunku!! na glowe mi wciagaja straszny czarny worek! przyszla noc gluchoniema i w glowach siadla, male kaszlace serce przycisnela reka. slysze! ziemia juz dudni od stóp, jak kowadla. trzymajcie! tetna mi pekna! z daleka jeszcze. slonce glowe mi parzy. olbrzymi glodni ludzie, czarni od maszyn! idziecie, wiem. nie patrzcie! nie trzeba twarzy! kazdy z was bedzie mesjaszem! o wykrztu sie z twych piwnic, wywal sie na wierzch, jak krew buchnij przez okna i wszystko zalej tlumie chamów, co niebo glowami dziurawisz! jakie ogromne morze wyobrazen! jakie cudowne dale! serce olbrzymie w krtani stanelo i skacze. wypluje pod nogi, w piach wam. idziecie! krzyczec nie moge! ogromni w zorzy pozodze. trup mój krwawy, stratowany, czerwony, jak lachman, z którego moze szmate na swój sztandar udra, w miertelnym zapatrzeniu lezy wam na drodze, po której przechodzicie w J U T R O! II w maju, w zazielenionej slonecznej stolicy spacerowaly po trotuarach kobiety dzieci i zolnierze, gdy nagle z buchajacej aorty przecznicy beben uderzyl. szli kolumnami,. za rogiem gineli szereg za szeregiem rytmiczny i twardy na piersiach szarych, zolnierskich szyneli, jak kwiaty, czerwienialy czerwone kokardy. za szeregami ulicznicy z krzykiem i wistem gonili tanczacy, wyrzucali czapki, ulice sie klanialy biale i czyste. w wypiekach slonca opadaly kwiatki. przechodzily kompanie równo, jak na mustrze, bez komendy trzymaly swój cudowny krok, wszyscy porwani jednym milionowym spazmem. i w tlumie blysk bagnetów odbil sie, jak w lustrze i zachlysnal sie caly dzikim entuzjazmem. na ulice tlumy jasnych rozemianych ludzi wyrzygaly na slonce obdrapane domy. panny. sluzace. prostytutki umiechaja sie do siebie, jak znajome, i serca pod bluzkami tluka im, jak gongi. na gmachu poczty i telegrafu rozwinieta olbrzymia czerwona choragiew na wszystkich pietrach stukajace aparaty wyrzucaja podluzne papierowe wistki: wiec na cztery konce wiata wszystkim. wszystkim . wszystkim. w tokio zdenerwowany japonski mikado odbiera rozedrgane, dzwoniace depesze i rozmawia iskrami z londynem, ze wyrosly juz, zagrazajac zaglada wiatu, czerwone rece proletariatu. a wieczorem z czarnego oszalalego miasta, z katedry, ciemnymi zaulkami wród piewów i wistu w pole plaszcza kryjac twarz uciekal Chrystus; gdy nagle tlum go na placu dopadl. pochwycili za rece. zawlekli. czarni obdarci ludzie od kielni i lopat. zaciagneli krzyczacego, boso, na róg, na miejscu samosad. kucharki zachrypniete podnosily pieci: - za nasza krzywde! - za nasze córki, co sie poszly po hotelach lajdaczyc! - za nasze stare, zharowane matki! - za nasza hanbe przeplakanych mak, - która dzwonkiem zagluszal i karmil oplatkiem! kulakami, laskami zabili, zatlukli. poturbowane, umeczone cialo upadlo pod razami spracowanych rak. w tym samym czasie, kiedy dusza moja w kaloszach \"treugolnik\" w warszawie, w natloczonym kinie, cinieta prózno czekala zbawienia. w rodku detektywicznego wloskiego dramatu od niechcenia zerwala sie lenta i na plótnie wród miertelnej ciszy ukazala sie ta sama scena. krzyk powstal na sali i panika. rzucili sie w poplochu do drzwi. mezczyLni tratowali kobiety. prózno ciskal sie przy aparacie mechanik, a gdy wreszcie zapalono kinkiety, na ekranie zostaly czarne plamy krwi. po ulicach snuja jacy ludzie, cienie prawie, i gina zanim slowo sie glono wymówi, a w owietlonej sali tow. higienicznego histeryczne studentki i gawiedL oklaskuja ziewajaca estrade, z której klanial sie glinka i kochal sie tuwim, twarze krwia im zachwytu nabiegly nalane. czekajcie, twarze te skad znam! to tlum ten sam, który we mnie w zakopanem rozjuszony w bezbronnego ciskal jajka i cegly. i kiedy zegnany oklaskami schodzil ostatni blazen, wszedlem wolno na estrade i powiedzialem prawie ze smutkiem. - panowie, - nic nie wiecie. - dostalem depesze. - dzisiaj wyjezdzam. zdaje sie, ze nikt sie nie rozplakal. bylo cicho. kto zaczal bic brawo. wyszedlem wolno na ulice. dorozka odwiozla mnie na dworzec. klanialy sie latarnie nie wiadomo po co, gdy pociag szyby okien chustka dymu czycil. schyleni pod piecami majowa noca piewali na zwrotnicach czarni maszynici. SPIEW MASZYNISTÓW slonce przygniótlszy kolanem, skóry dymiace sie polcie dlugo do miesa obdzieral nasz okrwawiony scyzoryk. w noce bezgwiezdne majtkom na wiata plonacym drednoucie twarz wylizaly do krwi nam zorzy czerwone ozory. nam-li wyroslym w trudzie pod wciekla zdarzen ulewa bladzic po morzach uniesien w gwiezdne wsluchanym kapele? zgodnym wysilkiem twardych rak rozhutany w lewo czarni malency ludzie ziemi olbrzymi propeller. patrzyl na wszystko z góry nasz bezpartyjny pan bóg. plakal nad nami deszczem, az wreszcie krwia sie wysmarkal. gdy walec wieków gniótl nas, krwi nasze twardych jambów sluchalo stare slonce lyse, jak leb bismarka. dlugo wiecilo w lepia nam, purpurowym murzynom, w mordy zweglone w hutach, do których przyrósl kopec. gdy go, zwleczone na ziemie, nóz robotniczy zarzynal, tlum sie na trupa rzucil krew buchajaca zlopac. z zyciem rozgranym pod rece na wiata szerokie trakty wyszlimy rano, piewajac, z plachta koloru flamingo. paszcz wytoczonych mitraliez suche rytmiczne antrakty w krtan zabijemy z powrotem kula wypluta z brauninga. kto nam, kto nam teraz droge zagrodzi samym? wszystko zmiazdzymy butami piekni, ogromni i ludzcy. miejsca! gromada idzie, proletariacki samum! czapkami droge, wymocil taneczny krok rewolucji. wiat postawiony pod ciane, jak maly, blady czlowieczek, mrugal bezradnie oczkami, gdy kolbymy wznieli do ramion. plakal zmartwiony Chrystus o dusze swoich owieczek, gdy salwa gruchnely lufy i nieg sie krwia poplamil. nam-li dzi skomlec nad trupem, gdy hymnem tetni nerw, czaszka o ziemie grzmocic i krzyczec: nie przeklinaj?! do wszystkich okien i drzwi juz wali kolbami mauzerów w lunach wschodzacej zorzy wielka wietlana NOWINA! robotnikom warszawy i lodzi, czyje umiechy zawsze olepiaja III a potem przyszly dni, dni dziwne, pelne purpurowej grozy i krótkie, blade, przerazone noce. ulicami pedzily ciezkie autowozy naladowane ludLmi, od bagnetów ostre i pelno bylo wszedzie lepkiej, skrzeplej krwi, jakby kto rozdarl wielka, zaropiala kroste. chodnikami walesali sie bladzi, dziwni ludzie z blyszczacymi niesamowicie, wkleslymi oczyma i wszystko bylo dziwnie metne, jak w goraczce. czas sie zatrzymal. dni przychodzily piace i noce koloru khaki. nad pustymi ulicami zarzyly sie lampy, rzucajac dlugie cienie biale i czerwone. po nocach, pod eskorta, zawsze w jedna strone wywozili zolnierze dlugie, czarne paki. jednego rana rzeki wyglodnialych ludzi korytami zaulków splynely na plac i krzyk miasto obudzil: te cierwy! oszukuja nas wladza, której nie chca dac. mamy ich wladze gdzie! nam praw nie potrzeba! niech nam dadza chleba! my - chcemy - jec!! - - - - - - na morzu bialym cicho z dolu, gdy przyplyw okret mój kolysze, przykladam rece tuba do ust i krzycze: SLYSZE!! co sie wyrwalo z pretów tam, krzyk zbuntowanej czarnej zalogi. czekajcie, sprute mam wylogi. powiode wszystkich dzisiaj sam! na cztery strony cztery drogi, rozkladam rece, wszystkie taml chodLcie tu, wolam was, jak gustaw, których zapadle w glab policzki pozwola jasno mi policzyc, ilecie dni nie mieli w ustach. czarni, brazowi, biali bracia! zgrajo obdarta i wychudla! gdy noca ksiezyc wyjrzy z chmur, jak szczury wylazicie z nor. pelzniecie, wlokac nóg swych szczudla, pod okna, gdzie przy stolach zra za szyba natloczonych barów sterty kompotów i homarów dranie spasione wasza krwia i dziwnie oczy wam sie lnia, az was nie sploszy krzyk zegarów. gdy wiatr pólnocny drzewa czesze, przez tamy gór po nocy widnej od nieznych tundr do portu w sidney widze rozlane wasze rzesze. gdy w polach czarne cienie tancza, splatane w jeden dlugi lancuch, do miast spelzacie sie szarancza, siadacie cicho w progach drzwi czuwac nad zdrowymi snem mieszkanców, którym sie wtedy w snach majacza kaluze czarnej, tlustej krwi. o bracia moi wszystkich ras z europy, azji i ameryk, ilu was jeszcze jest gdzie wiecej, armie zglodniale! nowe stany! nastapil czas i wiat, jak kleryk przyjmuje chrzest czerwonych wiecen. pójdziecie ze mna dzisiaj tam, gdzie zra zamorskie mangustany! - - - - - - - - - - - opadala na miasto mgla jesiennej sloty. byl dzien chlodny, bezbarwny, wilgotny, jak kanal. w mokrej mgle po zaulkach do rana kaslaly kulomioty. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - brzuchy nasze zielone, granatowe, sine, takie lekkie przedziwnie, cieza nam, jak wiezy. w dzien zujemy niesmaczna slodkockliwa line, a w nocy ssiemy wlasny zskorupialy jezyk. w glowie hucza nam ciagle jakie dziwne szmery i straszna czczoc w zoladku okropnie nas nudzi, widzimy tylko w górze przez okna suteren nogi szybko ulica przechodzacych ludzi. a noca gdy zaniemy strawieni bezruchem, poskrecawszy wychudle, popuchniete czlonki, ni nam sie taki slodki prawdziwy baumkuchen na dziedzincu slonecznym sasiedniej ochronki. wyciagamy do niego rece przez sztachety, weszac palcami próznie, jak ssawkami macek, a male, czyste dzieci i biale kobiety klada nam w nie pachnacy ukrajany placek. pozeramy krztuszac sie, kawalami, gwaltem dobre, slodkie, przedziwne, wypieczone ciasto... gdzie blisko slychac trabki... ...to mieciutkie auta przysyla po nas wielkie, dobroczynne MIASTO. FINAL na miekkiej trawie twarza do chmur leze ogromny chinski bogdychan. nie tknal mnie zaden piorun ni mór, a jednak czuje, ze zdycham. i kiedy z estrad plonacych janiej ciskam swoje ochlapy brutalny i wielki, mierc moja moze dogryza juz wlanie moje ostatnie cukierki. nie bede pisal wierszy, - jak pusty klos SA, lecz wiem, ze ci, co raz slyszeli je, jak zaraze za soba wszedzie poniosa kaprysów moich ewangelie. Bruno Jasienski Poemat ten stanowil odpowiedz na \"Oblok w spodniach\" Wladimira Majakowskiego. Powiazania pomiedzy tymi utworami sa jednak bardzo cisle. Cale fragmenty \"Pieni o glodzie\" stanowia utajone tlumaczenie poematu Majakowskiego. Jednak jest tu bardzo symptomatyczna róznica. Majakowski przywoluje w lirycznych opisach swoja kochanke Marie, która go opuszcza dla innego mezczyzny , Jasienski snuje milosne wspomnienia o niezyjacej siostrze. |
2006-03-20 (22:19)![]() Data rejestracji: 2003-09-15 Ilość postów: 5409 ![]() | wpis nr 54 201 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Od zawsze najpiekniejsza sztuke, w tym poezje, tworza ludzie zdolni do glebokich prawdziwych uczuc. Artyci, którzy widza i czuja glebiej, wiecej, o bardzo bogatym wnetrzu. Ich wyobraLnia, wrazliwoc sa czesto niezrozumiale dla wiekszoci spoleczenstwa skupionej wylacznie na konsumpcyjnym trybie zycia. Ten wspanialy dar, którym zostali obdarzeni staje sie czesto przeklenstwem ich zycia. Jednak zycia barwnego, pieknego, przezywanego intensywnie, czesto w samotnoci, by nie byc uznanymi za dziwaków chorych psychicznie. Dlatego ich dziela - obojetne czy to obrazy, rzeLby, proza, poezja - sa najpiekniejsze, bo autentyczne, z dusza. To nie rzemioslo, to ich serce najbardziej poruszajace ludzkie uczucia. Sam talent tworzy rzemielnika, dokladnego, precyzyjnego, starannie dobierajacego barwy, slowa, proporcje - ale tylko rzemielnika, tworzacego dzielo doskonale w formie, ale nie budzace tak pieknych emocji. Dobrze, ze \"Bravo\" przyblizyl etiologie powstania \"Obloku w spodniach\". Moze poemat ten stanie sie przez to bardziej zrozumialy niektórym czytelnikom i ewentualne komentarze beda mialy inny charakter. Pisalam sluchajac Francis Goya \"Nostalgia\". Tez mialam taka potrzebe i nie sadze by Vidmo mial cokolwiek przeciw. |
2006-03-20 (23:20)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 54 211 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Dzi przerywnik: Edward Stachura \"Uspokojenie\" Wydarzyla mi uspokojenie ta chwila i kamien odwalic od tajemnic i kamien odwalony ucalowac i zajrzec w jaskinie moje tajemnice Cicho jest niepomiernie i meznoc w domostwach moich kociach w krag obiegly mnie dziwne zwierzeta tance wolne odprawiac radosnoc Nieprzebrana jest chwila wiersza laska która mi skinac bym w sobie popadl i tam ujrzanym wiecej nie plakal i podziekowal weselnym raz plakaniem i wyszedlem na laki 1959 |
2006-03-20 (23:34)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 54 213 [ CZCIONKA MONOSPACE ] \"...wiec milosne sa prochy mówiace - blogoslawiony miedzy nami ten mlody tylko jego brakowalo nam do uroczego towarzystwa...\" Sted |
2006-03-20 (23:45)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 54 214 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Pieni Indian Meksyku grupy jezykowej Nahuatl przeklad Edward Stachura \"PrzyjaLn\" Na wiosne ozywia nas zlota kwitnaca kolba kukurydzy: wiatlocia jest dla nas tkliwa blondwlosa kukurydza i naszyjnik z klejnotów naklada nam wiedza, ze sa nam wierne serca naszych przyjaciól. |
2006-03-21 (12:18)![]() Data rejestracji: 2005-06-05 Ilość postów: 3646 ![]() | wpis nr 54 268 [ CZCIONKA MONOSPACE ] W.B. YEATS, Plaszcz Zrobilem mojej pieni plaszcz, caly w haftowane wzory ze starych mitologii od stóp az do szyi; ale glupcy go pochwycili, nosili go na oczach wiata jak gdyby sami go uszyli. O pieni, niech zabieraja, bo wieksza jest odwaga chodzenie nago. |
2006-03-21 (24:07)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 54 364 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Wlodzimierz Majakowski \"Oblok w spodniach\" czec trzecia Ach, czemu to, skad to, w jasne wesolo brudnych pieci cios niespodziewany! Przyszla i groza owinela czolo nagla myl o domach oblakanych. I - jak na tonacym krazowniku duszacy spazm rzuca w otwarty luk, przez swoje oko rozdarte do krzyku lazl oszalaly Burluk. Z krwawa rdza na olzawionych powiekach, wygramolil sie, wstal, podszedl i z czulocia niezwykla u tak otylego czlowieka powiedzial: \"Dobrze!\" Dobrze, gdy w zebach szafotu skazaniec krzyknie: \"Pijcie kakao Van-Hutteena!\". I tej sekundy z bengalskim blyskiem i dLwiekiem - nie zamienilbym na nic, ani na... Zza dymu cygar kieliszkiem cienkim wydluzala sie przepita twarz Siewiernianina. Jak miesz sie nazywac poeta, jak cwierkajaca przepiórka szary! Dzisiaj trzeba kastetem wiatu w czerep sie zaryc! |
2006-03-22 (10:44)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 54 403 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Wlodzimierz Majakowski \"Oblok w spodniach\" Czec trzecia c.d. Ty, co o jednym tylko mylisz czule: \"Czy tancze dystyngowanie?\" spójrz no, jak sie zabawiam ja - szuler, sutener i oberwaniec! Od was, kochaniem przemokli, których lzy laly sie w stuleci potok, uciekne, slonce wstawie monoklem w szeroko rozwarte oko. Niewiarygodnie sie wystroiwszy, zeby ode mnie az zar bil, bede, po globie hopsal, przodem na smyczy Napoleona powiode jak mopsa. Ziemia rozlozy swoje kobiece cialo, dyszac bedzie piersiami obracac: ozyja rzeczy - wargi rzeczatek zaszczebioca niemialo: \"caca, caca, caca!\" Nagle chmury, obloczki i tak dalej, i tak dalej wszczely w niebie rozruch wielkim glosem jakby sie rozchodzili robotnicy biali oglosiwszy gniewny strajk niebiosom. Grom zza chmury zbestwiony wylazl, ogromne nozdrza z halasem wysmarkal, i twarz niebu wykrzywila ta chwila zlym grymasem zelaznego Bismarcka. I kto do kawiarni wyciagnal rece, uwiklany w oblocznych matniach - jak gdyby kobiece i czule jak gdyby, i jak gdyby laweta armatnia. Mylicie, ze slonce pieszczota promyków glaszcze kawiarnie po gladkim szkle? To znów rozstrzeliwac buntowników bedzie general Galliffait! Przechodnie, rece ze spodni wyjac! Bierzcie kamienie, nóz, bombe, drag, a jeli który nie ma juz rak, to niechby bil sie chocby lbem bijac! ChodLcie, potniaczki morzone glodem, pokorniutkie, w zakislych od brudu porcietach! ChodLcie! Poniedzialki i rody przefarbujemy krwia na swieta! Niech ziemia, gdy ja nóz poglaska, przypomni sobie, kogo chciala spodlic! Ziemia jak metresa opasla, która wykochal Rotszyld. Aby w salw goraczce flagi na miecie lopotaly w kazde wieto jak sie patrzy, hej, latarnie! - wyzej podniecie okrwawione cielska posiadaczy. Przeklinalem, wymodliwalem sie, zarzynac chcialem, bez ustanku za kim sie wloklem. Na niebie czerwonym jak Marsylianka zdychal zachód wstrzasany krwotokiem. Juz obled. Nic sie nie stanie. Noc przyjdzie, zagryzie, wyprawi biesiade. Widzicie - niebo judzi coraz blizej garstka gwiazd obryzganych przez zdrade. Przyszla. Ucztuje jak Mamaj, miasto przysiadlszy zadem. Oczami juz nie przelamac tej nocy czarnej jak Azef! Juzem w kacie trakierni leb nastroszyl, dusze i obrus spirytusem poje - i widze: w kacie okragle oczy, wzrok Matki Boskiej tkwiacy w sercu mojem. Po cóz tandetna aureola w zlocie gawiedL karczemna obdarzasz? Widzisz - znów nad oplwanego na Golgocie wynosza Barabasza! Moze powinno tak byc, ze wród ludzkiej cizby ja nie róznie sie twarza od innych. Ja, moze najurodziwszy ze wszystkich Twoich synów. Daj im, w radoci zaplenialym, czas mierci rychlej i prostej, i obdarz dzieci, nim wyróc zdaza, chlopców - ojcostwem, dzieweczki - ciaza. I spraw niech siwizny wrózbitów oprzeda zrodzonych ród pierwszy i przyjda oni - i dzieci swe bea chrzcic imionami mych wierszy. Ja, piewca maszyny i Anglii, moze przemawiam po prostu w najpowszedniejszej ewangelii jako trzynasty apostol. I kiedy glos mój wród gróLb i wistów dni - noce jekiem bezwstydnym juszy, moze wtedy wacha Jezus Chrystus niezapominajki mej duszy. C. D. N. |
2006-03-23 (14:05)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 54 597 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Dzi Miedzynarodowy Dzien Poezji,ale takze pierwszy dzien wiosny... Krzysztof Jarzynski \"Wiosna\" wiosna - pierwsza dama operetki slowiczym belcantem usypia mnie codzien taka zwiewna mlodziencza urocza boze spraw by na ptasia grype nie umieraly slowiki |
2006-03-23 (21:13)![]() Data rejestracji: 2004-11-03 Ilość postów: 12101 ![]() | wpis nr 54 661 [ CZCIONKA MONOSPACE ] Dzi Miedzynarodowy Dzien Poezji,ale takze pierwszy dzien wiosny... Krzysztof Jarzynski \"Wiosna\" wiosna - pierwsza dama operetki slowiczym belcantem usypia mnie co dzien taka zwiewna mlodziencza urocza boze spraw by na ptasia grype nie umieraly slowiki |
| Dodaj wpis w tym temacie | Spis tematów | Wyniki lotto | Strona: 1 2 ... 46 47 48 ... 181 182 Wyślij wiadomość do admina |